Mount Rainier (4392m) przez lodowiec Kautz
Zasadniczo jak ktoś nie był w Stanach, mógł o Rainierze nie słyszeć, bo i skąd. Jednak wśród miejscowych Rainier ma swoją klasę.
Na szczyt prowadzi wiele ciekawych, a nawet bardzo ciekawych dróg (w tym 'turbo klasyków', jak Liberty Ridge), ale wejście właściwie dowolną drogą jest uznawane wśród lokalnych wspinaczy za dowód kompetencji lodowcowych. Droga przez lodowiec Kautz jest trzecią najpopularniejszą drogą* na szczyt i jest o klasę wyżej od dróg 'normalnych', choć jeszcze dla ludzi. W każdym razie jest znana i lubiana i w obliczu braku możliwości wejścia innymi, jeszcze ciekawszymi drogami (albo po prostu brakiem chęci popełnienia samobójstwa**), okazuje się bardzo dobrą alternatywą.
Relacja z całego wyjazdu dostępna TUTAJ
![]() |
| Przybliżony przebieg drogi przez Kautz Glacier i innych opisywanych później. W przypadku niektórych dróg (np. przez Tahoma Glacier) przybliżenie może być bardzo zgrubne. |
*Zdecydowanie najpopularniejsza jest droga przez Disappointment Cleaver, na której odbywa się ok. 70% ruchu na górze, drugą najpopularniejszą drogą jest druga droga 'normalna' przez lodowce Emmons i Winthrop skupiająca na sobie 15% ruchu. Droga przez lodowiec Kautz zajmuje pewne 3-cie miejsce z niespełna 5% ruchu (dane z Raportu Parku Narodowego Mount Rainier za 2016 rok, bo nowszych nie widzę na ich stronie).
**Patrz relacja z wyjazdu.
Trudności:
II/III w Amerykańskiej skali alpinistycznej, lód do 60 stopni - trudności lodowe AI2-3 (moim zdaniem raczej AI2). Według mojego widzimisię byłoby to na alpejskie jakieś AD, może AD-.
Dla Kogo:
Może nie dla początkujących, ale dla kogoś, komu niestraszne zarówno błądzenie po lodowcach, jak i wspinanie w lodzie na bardzo podstawowym poziomie. Trudności są niedługie i niewygórowane, ale wystarczające, by się rozerwać. Z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę zupełny brak schronisk i wynikający z tego fakt, że jak się coś stanie, potencjalny wycof jest dużo dłuższy. I tak nie jest najgorzej - w Parku Narodowym działają (jakieś) służby ratownicze, co nie jest w Stanach regułą.
Nasze wrażenia:
Bardzo ładna droga! Trudności jak powyżej - w sam raz, by trochę się rozerwać, ale nie zmęczyć zanadto psychiki. Krajobrazy zdecydowanie warte polecenia, choć dotyczy to pewnie każdej drogi na górę. W porównaniu do Alp czuło się też większą 'dzikość' otoczenia - poza centrami turystycznymi i jednym jedynym obozem na drodze obok (Camp Muir), infrastruktury i śladów człowieka brak.
O górze:
Najwyższy szczyt stanu Waszyngton (nie mylić z Waszyngtonem DC) i Gór Kaskadowych, a góry to nie byle jakie - ciągną się od Kaliforni na południu, przez Oregon i Waszyngton aż do Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. W większości nie są zbyt wysokie, ale co jakiś czas wybija się z nich wulkan o wysokości ponad 3000m, a w dwóch wypadkach nawet ponad 4000m*. Pasmo jest też dość blisko oceanu, który wpływa na (wysoką) wilgotność powietrza i dogodne warunki do tworzenia się lodowców, które w całych Stanach (nie licząc Alaski, oczywiście) chyba tylko na tutejszych najwyższych wulkanach osiągają skalę jak w Alpach. Na Rainierze znajduje się zresztą największe skupisko lodowców w Stanach poza Alaską, i w niczym nie ustępują one tym na alpejskich gigantach.
Przy okazji, obok Granite Peaku w Montanie i Gannet Peaku w Wyomingu Mount Rainier jest dość mocnym kandydatem do bycia drugim najtrudniejszym szczytem w kolekcji US State Highpoints. Najprostsza droga na Rainiera nie wymaga co prawda żadnej technicznej wspinaczki, ale też na żadnej z pozostałych wspomnianych gór nie uświadczy się takich lodowców.
| Moint Hood (3429m) i Mount Jefferson (3199m), gdyby ktoś nie wierzył. |
*Z Rainiera znakomicie (mimo, że to 80km!) widać w kierunku południowym Mount Adams (3743m), będącą bratem bliźniakiem Rainiera, oraz Mt. Helen (2550m), która choć nie tak wysoka, znana jest z dużej erupcji w 1980, podczas której straciła połowę swojej objętości i ok. 400m wysokości. Ponadto całkiem dobrze widzieliśmy Mount Hood w Oregonie (3429m, 170km od Rainiera), a nawet udało nam się dojrzeć oddaloną o 250km(!) Mount Jefferson (3199m). Na północ przy dobrych warunkach powinno być widać Mount Baker (3286m, 210km od Rainiera), ale tego szczęścia akurat nie mieliśmy.
Dojście:
Od głównego centrum turystycznego Paradise na południowych stokach góry (1645m) trzeba podejść jakieś 100m w pionie na Moraine Trail (w razie wątpliwości - trzymać się lewej/zachodniej strony terenu dla turystów). Tam w dogodnym miejscu należy przejść przez barierki i już - jesteśmy w dziczy! Na lodowiec Nisqually, który powinien być wtedy przed nami, jeszcze zwykle prowadzi jakaś wydeptana ścieżka, dalej już raczej nie ma co liczyć na takie udogodnienia.
| Gustowne barierki i wynędzniały lodowiec Nisqually w dolnym biegu. Tu gdzieś przechodziliśmy. |
Czas wejścia: 21-23.07.2015 (szczytowanie 22.07)
Subiektywna ocena trudności:
Kluczowym miejscem są dwa progi lodowe zaraz po wejściu na lodowiec Kautz, na wysokości ok. 3500m. Pierwszy z nich, o nachyleniu 35-45 stopni, pokonaliśmy na asekuracji lotnej, choć obyłoby się i bez niej. Potem następuje kilkadziesiąt metrów stromego (ale bez przesady) śniegu i drugi próg. Ten, o nachyleniu 45-60 stopni, wymaga już więcej uwagi i -na pewno- asekuracji. Wystarczy lotna, ale ze względu na niewielką liczbę śrub (6) robiliśmy to tradycyjnie* i wyszły nam chyba 2 wyciągi w stromym lodzie i jeszcze jeden gdy teren już się bardziej kładł. Wspinaczka była o tyle łatwa, że progi nie były jednostajnie nachylone, ale było na nich wiele ułatwiających wchodzenie stopni. Uwaga była jednak potrzebna, bo był to żywy lód, a nie jakieś śniegi.
| Drugi próg lodowy. Takie zdjęcia zawsze przekłamują stromiznę, i to też. |
*Tzn uczciwie zakładając stanowiska i asekurując się z nich.
Opis drogi z subiektywnym komentarzem
Po przekroczeniu barierek dla 'normalnych' ludzi odwiedzających Park należy zejść widoczną ścieżką na lodowiec Nisqually i przekroczyć go w poprzek. Po drugiej stronie trzeba dokaraskać się jakoś na położony wyżej lodowiec Wilsona (w jaki sposób-panuje pełna dowolność, my gramoliliśmy się chwilę po sypiących się kamieniach). Dalej dobry kilometr w górę jak puszcza aż na pole śnieżne Turtle Snowfield. Podczas przejścia z lodowca Wilson na Turtle Snowfield na ok. 2800m musieliśmy wspiąć się trochę po skałach, ale nie było to nic trudnego. Powyżej pola śnieżnego (kończy się na ok. 3300m) idzie się po kamieniach, mijając trochę przygotowanych platform na namioty. Platform jest najwięcej w tzw. Camp Hazard na ok. 3535m, ale praktycznie każde dobrze przygotowane miejsce będzie dobre na noc. Niektórzy wchodzą co prawda na Rainiera 'na raz', ale wymaga to jednak trochę samozaparcia - nam dotarcie od lodowca Nisqually na nocleg tuż nad Turtle Snowfield zajęło niecałe 6 godzin, a do szczytu ciągle daleko.
| Koniec lodowca Nilsona i Turtle Snowfield. Po prawej tzw. Fuhrer Thumb (wariant drogi Fuhrer Finger), który w tym sezonie chyba już nie był do przejścia. |
Powyżej Turtle Snowfield zwykle łatwo trafić na jakąś wydeptaną ścieżkę do Camp Hazard. Kończy się ona na szczycie kilkumetrowego skalnego stopnia, za którym znajduje się już właściwy lodowiec Kautz. Kiedy tam byliśmy, na stopniu była zostawiona lina do zjazdu, z której skrzętnie skorzystaliśmy, nie jestem jednak pewien, czy jest tam 'na stałe', czy została tymczasowo zostawiona przez ludzi z jakiegoś kursu, których niebawem minęliśmy na lodowcu. Zjechać się w każdym razie da*.
| Pierwsze pole lodowe na lodowcu Kautz. Po lewej przy skałach widać łachę śniegu, na którą zjeżdża się z progu. |
Po krótkim trawersie w poprzek stoku tak, by znaleźć się na środku lodowca, zaczyna się najciekawsza część drogi - wspomniane wyżej (w punkcie o trudnościach) dwa progi lodowe, oba długie na jakieś 2-3 wyciągi, pierwszy łagodniejszy (35-45 stopni), drugi trochę bardziej stromy (45-60 stopni). Przedzielone są polem śnieżnym, na którym można dać trochę odetchnąć łydkom. Jako że chyba nie ma się co zbytnio powtarzać, po więcej opisu odsyłam powyżej.
| Widok z śnieżnego interludium na drugi próg lodowy. Wiem, stromizny nie da się określić tym bardziej. |
Powyżej progów do końca jednak dalej daleko (jakieś 600-700m w górę), a droga -wbrew pozorom- wcale nie jest oczywista. Na początku idzie się oczywiście lodowcem w górę jak szczeliny pozwolą. Teoretycznie można tak dojść aż w okolice jednego z bocznych wierzchołków góry o wiele znaczącej nazwie Point Success (4315m), skąd na szczyt już dość prosta (i płaska) droga. W praktyce jednak szczeliny w górnej części lodowca Kautz bywają naprawdę wielkie i czasem skutecznie utrudniają lub wręcz uniemożliwiają przejście, nie jestem też pewien, czy tuż przed Point Success nie jest dość stromo. Nie należy też bagatelizować wiszących nad lodowcem seraków, stwarzających dodatkowe zagrożenie.
| Górne partie lodowca Kautz, po prawej - kamienista grzęda, po której wychodzi się na lodowiec Nisqually. A nad grzędą piękne seraki. |
Dlatego też rekomendowaną drogą (wykorzystaną również przez nas) jest wyjście w dogodnym miejscu na kamienistą grzędę po prawej stronie lodowca i ponowne wejście na lodowiec Nisqually. "Dogodne miejsce" jest oczywiście bardzo umowne, ale znalezione na szybko źródła podają wysokość ok. 3960m. Podczas wejścia na lodowiec Nisqually i tak raczej nikogo nie ominie lawirowanie między szczelinami i serakami, ale dalej jest już lepiej. W zależności od zmęczenia i warunków śniegowych oraz szczelinowych można znów skręcić bezpośrednio do góry i wyjść w rejonie przełęczy między Point Success i szczytem właściwym (Columbia Crest), albo lekko do góry dalej trawersować stok na wschód, by dobić się do (z pewnością mocno wydeptanej) ścieżki ludzi idących przez Disappointment Cleaver (przypomnę, że odbywa się tam 70% ruchu na górze). Jest to pewne nadłożenie drogi, ale w wypadku zapadania się w śniegu i liny plączącej się o kawałki lodu** wydaje się to uzasadnione.
| Górne partie lodowca Nisqually |
Dalej już bez komplikacji. Od strony Point Success na szczyt wchodzi się bezpośrednio, zaś drogą wspólną z Disappointment Cleaver - przez krater, który przechodzi się w poprzek, wchodzi na jego północną krawędź (gdzieś w tej okolicy jest książka wejść na szczyt) i skręca w lewo na wierzchołek.
| Krater |
Ostatnia ważna uwaga dla bardzo skrupulatnych - wierzchołek ze słupkiem geologicznym nie jest tym najwyższym (chociaż prawie). Najwyższy jest o 5m wyższy i położony kilkadziesiąt metrów na południowy zachód. Dojście nie nastręcza trudności.
| Piękne penitenty szczytowe! |
*W razie czego da się też wejść z powrotem (lub po prostu zejść) po kawale lodu/skały obok, co skądinąd musiałem uczynić, by odzyskać omyłkowo zostawione na górze zjazdu kije. Nie jest to jednak najbardziej komfortowe, co pewnie napiszę jeszcze przy opisie zejścia.
**Niestety jest się o co plątać - śnieg/lód na Rainierze nie ma niestety powierzchni tak "gładkiej" jak na alpejskich lodowcach, lecz jest zwykle nierówny i ma mnóstwo wyrostków, o które dobrze haczy lina, zwłaszcza, jeśli są na niej węzły, jak na lodowcowy zespół dwójkowy przystało. W kraterze da się wręcz zaobserwować tzw. penitenty, charakterystyczne dla np. Andów.
Zejście:
Chcąc dostać się z powrotem do centrum Paradise, zasadniczo są dwie w miarę sensowne opcje.
A) Zejść po swoich śladach. Ma to tę zaletę, że większość rzeczy można zostawić na uprzednim biwaku (zwykle w okolicach Camp Hazard), ale tę wadę, że trzeba jakoś pokonać progi lodowe w dół, czy to schodząc, czy zjeżdżając z Abałakowów*. Ponadto wdrapanie się z lodowca Kautz do Camp Hazard nie jest może jakoś przesadnie trudne**, ale zawsze jest to kilka metrów mało komfortowej wspinaczki w niezbyt asekurowalnej skale.
B) Zejść drogą 'normalną' - przez Disappointment Cleaver. Wadą jest konieczność zdobywania szczytu "na ciężko", ale poza tym wydaje się to mieć same zalety: zwiedzamy górę z ciut innej strony, trudności technicznych brak, a w sezonie nad kluczowymi szczelinami założone są drabinki i poręczówki. Droga jest też wtedy przedeptana jak dla wojska, więc problemów z orientacją nie ma, no i jest po drodze dogodne miejsce noclegowe - Camp Muir na ok. 3080m, gdzie jest nawet kibel! Poza sezonem (w zimie) droga ta nie jest polecana, ale dalej są wtedy łatwiejsze sposoby od zejścia lodowcem Kautz, np. przez lodowiec Ingraham. O ile oczywiście są przetarte.
*(Sztucznie zrobione) ucho w lodzie, przez które można przewlec linę do zjazdu.
**Jak próbowałem to robić, najlepiej było wspiąć się po kawałku śniegolodu obok progu skalnego, ale pewnie dużo zależy od warunków śniegowych.
Sprzęt:
Standardowy zestaw lodowcowy, trochę śrub lodowych (my mieliśmy chyba 6, choć jak ktoś ma więcej, to warto wziąć). Na kluczowym odcinku zdecydowanie przyda się też drugi czekan.
Drogi alternatywne:
Gdy przegląda się listę dróg na Rainiera np. na summitpost.org, można dostać oczopląsów. Większość dróg jest jednak niszowa (lub bardzo niszowa) i trudno znaleźć jakieś bardziej precyzyjne informacje na ich temat. Chociażby w przypadku opisywanej powyżej drogi istnieją przynajmniej trzy alternatywne warianty o różnym (ale raczej większym) stopniu trudności, którymi jednak prawie nikt nie chodzi: Kautz Headwall (która wiedzie śnieżolodową ścianą skalną po lewej stronie lodowca Kautz), Kautz Direct (czyli wariant z wejściem w okolice Point Sucess) i Kautz Ice Cliff (czyli wejście na lodowiec Kautz z Camp Hazard nie zjazdem z progu skalnego, tylko wspinaczką po serakach powyżej).
Zostańmy jednak przy drogach, których ktoś jednak używa. Za drogi normalne uważane są wspomniane już tutaj drogi przez Disappointment Cleaver* od południa i przez lodowce Emmons i Winthrop od północnego wschodu. Nie ma na nich żadnej technicznej wspinaczki (co najwyżej jakieś strome pola śnieżne), ale z dużymi lodowcami i ich szczelinami należy się naturalnie liczyć. Drogi te mają jednak tę zaletę, że ze względu na duży ruch trasa jest zwykle dobrze przedeptana, a droga przez Disappointment Cleaver jest nawet aktywnie utrzymywana przez pracowników Parku Narodowego, co objawia się poręczówkami i drabinami na najbardziej poszczelinionym odcinku.
| Niestety nie zrobiłem wielu zdjęć drabinek, a szkoda. To pierwsza jaką napotkaliśmy, i jedna z tych krótszych. |
Wśród dróg łatwiejszych, ale mniej uczęszczanych wyróżnić da się jeszcze przynjmniej dwie. Pierwsza to Fuhrer Finger, wiodąca nieco pokręconym żlebem między lodowcami Kautz i Nisqually, trochę na prawo od Turtle Snowfield. Żleb jest mniej stromy od lodowca Kautz (podobno do 45 stopni), ale na moje oko droga szybciej w roku staje się nie do przejścia. Problemami mogą być warunki śnieżne w samym żlebie (chodzenie po bardzo kruchej skale o nachyleniu 45 stopni ze spadającymi z góry kamieniami może już być formą samobójstwa) i szczeliny na lodowcu Nisuqally powyżej. O ile jednak jest do przejścia, a ktoś z jednej strony nie chce się wspinać, ale z drugiej lubi mniej 'wydeptane' ścieżki, droga ta może być ciekawą propozycją.
![]() |
| Na zielono końcówka drogi przez Disappointment Cleaver, gdyby ktoś się pytał. |
Nie wypada nie wspomnieć o alternatywie nieco trudniejszej, jakim jest 'turboklasyk' Liberty Ridge od północy. Maksymalne trudności techniczne są dość zbliżone do tych na lodowcu Kautz (lód do 60 stopni, ewentualnie krótki odcinek WI3 jeżeli bergschrund pod koniec drogi jest w takim, a nie innym stanie), z tym, że o ile na lodowcu Kautz wszelkiego rodzaju trudności mają długość łącznie 4-6 wyciągów, to na Liberty Ridge są rozciągnięte na niemal kilometr w pionie. Kolejną możliwością** o klasie porównywalnej do Liberty Ridge jest Ptarmigan Ridge (na zachód od Liberty Ridge), gdzie trudności są nieco krótsze, ale też nieco bardziej wymagające (poza lodem do 60 stopni jest tam krótki próg skalny o trudnościach IV/V). Obie te drogi poza różnymi niebezpieczeństwami są narażone też na spadające kamienie (zwłaszcza Liberty Ridge), dlatego też nieco wcześniej w roku stają się nie do przejścia.
*w zimie zastępowana przez drogi przez Giblartal Ledges lub lodowiec Ingraham, ale w dalszym opisie pozostanę jednak przy warunkach 'letnich'
**Czyli alternatywą do alternatywy.
Czego się nauczyliśmy (czyli subiektywny spis popełnionych głupot, których nie powtarzajcie):
1. Nie wybierać się na taką wyprawę z niesprawdzonymi butami. Rozumie się to samo przez się, ale mogliśmy nad tym osobiście pomedytować. Dość długo, niestety.
2. W sumie dalej nie jesteśmy pewni, co było głównym czynnikiem powodującym, że w wyższych partiach góry szło nam się tak ciężko, ale najpoważniejszym kandydatem jest brak należytego wypoczynku (poszliśmy spać trochę przed 22, pobudka o 2). Także prawdopodobnie potwierdziliśmy prawdę nieznaną studentom niektórych smutnych kierunków*, że na śnie nie warto oszczędzać.
3. Z tym nie mieliśmy co prawda problemu, ale przypomnę - na wszelkie wyjścia wspinaczkowe w obrębie Parku Narodowego Mount Rainier trzeba mieć zezwolenie i zarejestrować się w którymś z centrów Parku! Jak czytam teraz (sierpień 2021) na stronie Parku, zezwolenie teoretycznie można sobie wyrobić od ręki na miejscu, ale w sezonie (czerwiec-wrzesień) lepiej zrobić rezerwację (minimum na dwa dni przed, ale im wcześniej, tym lepiej). Najlepszym sposobem na zaklepanie sobie wybranej drogi jest skorzystanie z systemu wczesnych rezerwacji, który działa zwykle w marcu.
4. Kolejna uwaga ogólna o Rainierze: jeżeli jesteście dobrymi ludźmi** przestrzegającymi przepisów parkowych, ale nie chcecie chodzić z kupą dyndającą koło plecaka***, lepiej swoje potrzeby wstrzymać lub dobrze rozplanować. Jedyne toalety powyżej centrów dla turystów znajdują się w Camp Muir na drodze Disappointemnt Cleaver.
*Tu pozdrowiłbym bardzo wiele osób, na przykład kuzyna Bogdana!
**Jeśli nie, zawsze można narobić do odpowiednio głębokiej szczeliny, ale nie mogę tego oficjalnie polecić, bo to nielegalne!
***Tak naprawdę nie jest tak źle, bo worki temu służące rozdawane podczas rejestracji wejścia są bardzo szczelne. Niemniej dyskomfort pozostaje.


Komentarze
Prześlij komentarz