Wildspitze (3774m), drogi normalne z Breslauerhütte


Wildspitze. Brzmi groźnie. Wygląda podobno trochę też. Nie widzieliśmy go zbyt dobrze, więc się nie odniosę, ale wejść jest na pewno łatwiej, niż różne strachy podpowiadają. Choć też nie tak zupełnie

Relacja z całego wyjazdu dostępna TU (dzień szósty).


Trudności:
a) wariant A (przez Mitterkarjoch): F/PD-* (trochę stromego podejścia na przełęcz Mittelkarjoch + miejsce skalne na grani do II, gdy jest mało śniegu).
b) wariant B (przez Rofenkarferner): PD-/PD* (poszczeliniony lodowiec, podejście granią 35 stopni)

*różne źródła podają różną trudność, osobiście i przy naszych warunkach obie drogi wyceniłbym na PD-, choć przez Rofenkarferner na PD mógłbym się od biedy też zgodzić.

Dla Kogo:
Mimo, że szczyt nazywa się groźnie, nadaje się na początek przygody lodowcowej, zwłaszcza droga przez Mitterkarjoch. Nie jest to jednak zupełne 'hop-siup' i pewne doświadczenie warto mieć, a przynajmniej mentalnie być gotowym na pewne ewentualne niespodzianki.

Nasze wrażenia:
Wejście i zejście nie były specjalnie trudne. Nie mogę jednak napisać, że było bezproblemowo i nic się nie działo. Czaiło się na nas kilka drobnych pułapek: kopanie się pod przełęczą Mitterkarjoch, rozmyślania nad trasą zejściową ze szczytu połączone z fizycznie wymagającym przecieraniem trawersu pod wschodnią granią czy wreszcie szczeliny na lodowcu Rofenkarferner. Choć żadna z tych rzeczy nie stanowiła dla nas większej trudności, to osoby z małym/bez doświadczenia powinny się nieco do nich (przynajmniej mentalnie) przygotować.

Warto tutaj zaznaczyć, że szczyt zdobywaliśmy w bardzo śnieżne lato - jak czytam inne relacje, trudności mogą się zmienić i przybrać zupełnie inny charakter, gdy śniegu jest mało.

O górze:
Najwyższy szczyt Alp Ötztaskich i drugi najwyższy w Austrii. Przy okazji jest to najwyższy szczyt spójnej części austriackiego Tyrolu, tym samym może być (według może i pokrętnej, ale zawsze jakiejś logiki) uznany za najwyższy szczyt Tyrolu i niniejszym jest to najniższy szczyt Samozwańczej Korony Tyrolu.

Dojście:
Opisywane trasy początek biorą w Breslauerhütte* (2844m), które jest chyba najdogodniejszym punktem wypadowym na Wildpsitze. Dostać się do niego również nietrudno - wystarczy podejść zakosami niecały kilometr z miejscowości Vent położonej na krańcu cywilizowanego Ötztalu.

Breslauerhütte. Na lewo droga A (Mitterkarjoch), na prawo droga B (Rofenkarferner).

*Schronisko wrocławskiej sekcji Deutsche Alpenverein z siedzibą w Stuttgarcie.

Czas wejścia: 14.07.2013

Subiektywna ocena trudności:
Jako że trudności dróg zmieniają się wraz ze stanem śniegu, tym razem będzie jeszcze subiektywniej niż zwykle.

a) wariant A (przez Mitterkarjoch): zasadniczo jedyną realną trudność stanowiło dla nas podejście pod wspomnianą przełęcz Mitterkarjoch. Była to kopanina we względnie głębokim śniegu na całkiem stromym zboczu (przynajmniej 30 stopni, pod koniec może nawet koło 40). Przy naszych warunkach było to bardziej męczące niż niebezpieczne. Końcówkę dało się jednak obejść skałami po lewej (wspinania niewiele i łatwego) i osobiście wariant ten polecam*.

Radosna końcówka podejścia na Mitterkarferner, zdjęcie wykonane ze wspomnanych skał.

Niektóre źródła wskazują jeszcze jako trudność grań skalną pod szczytem, ale w naszym wypadku była w całości pod śniegiem i nie stanowiła żadnego problemu.

Ostatnie metry pod szczytem-podobno tutaj czasem znajdują się trudności.

b) wariant B (przez Rofenkarferner): czysto technicznie rzecz biorąc trudności nie napotkaliśmy - ponoć jedyne miejsce gdzie mogły być, czyli bardziej stromy kawałek grani, pokonywaliśmy na zejściu i przy dość głębokim i kopnym śniegu (ryzyko ześlizgnięcia się było więc znikome). O powadze drogi decydują w tym wypadku jednak inne elementy, które już napotkaliśmy: manewry pod wspomnianą granią (w tym niepogubienie się przy zejściu z grani i przekopywanie się podczas trawersu pod nią) oraz dość poszczeliniony lodowiec Rofenkarferner, gdzie w niektórych dziurach po śladach stóp dna nie było widać. Należało więc dość uważać.

*Na dowód, że oba warianty są możliwe do przejścia dodam, że 'ścianę' frontalnie pokonali Jarek z Krzysiem, zaś osobiście szedłem skałami po lewej. Wydaje mi się jednak, że namęczyłem się sporo mniej i na przełęczy byłem dobrą chwilę szybciej niż reszta wycieczki.

Opis drogi z subiektywnym komentarzem:
a) wejście drogą przez Mitterkarjoch: ze schroniska ścieżką idzie się aż do kociołka w którym znajduje się lodowiec Mitterkarferner. Lodowiec nie jest specjalnie imponujący i choć ze względu na zmiany klimatu niedługo zniknie pewnie całkowicie, to już w czasie naszego przejścia można było wątpić w jego istnienie. Niemniej nawet gdy lodowca zabraknie, w kociołku można spodziewać się śniegu. Przełęcz Mitterkarjoch to ta lekko po prawej, niestety ciężko mi powiedzieć, po czym dokładnie ją poznaliśmy, ale nie mieliśmy z tym większego problemu.

Kociołek z Mitterkarferner (zdecydowanie niewidoczna).

Samo podejście na przełęcz stanowiło główną trudność drogi - stromizna stopniowo narastała, pod sam koniec podchodzenie w raczej kopnym śniegu, który akurat napotkaliśmy, było nie lada wyzwaniem. Widać też, że z przełęczy mogą czasem schodzić niewielkie lawinki. Samą górę podejścia osobiście obszedłem jednak kamieniami/skałkami po lewej. Trudności ponad 0+ nie napotkałem, zaś udało mi się zaoszczędzić sporo sił.

Mitterkarjoch: przeżyjmy to jeszcze raz.

Za przełęczą znajduje się przestrzeń lodowca Taschachferner. Trzeba skierować się w prawo (można iść krawędzią lodowca), po czym po niedługim czasie wchodzi się na grań szczytową i zasadniczo to tyle. Podobno niektóre źródła twierdzą, że na owej grani można spotkać miejsce II, ale z naszej obserwacji wynika, że musi być wtedy bardzo mało śniegu, bo trudności nie napotkaliśmy żadnych.

Żodnych!

b) zejście drogą przez Rofenkarferner: ciekawie jest od samego początku - fragment grani między wierzchołkami Wildspitze nie jest może ani przesadnie stromy czy wąski, ale jest ciut powietrzny i trochę straszy nawisami.


Dalej choć może przy dobrej widoczności i założonym śladzie nie ma problemów, to jednak my musieliśmy zachować czujność - w okolicach wschodniego/północnego wierzchołka trzeba odbić w lewo na boczną grań, pójście na wprost-o ile możliwe-na pewno nie byłoby tak proste. Tutaj też następuje opisywane w relacjach 35 stopni nachylenia na grani, ale jako że schodziliśmy, a śniegu było dużo, niespecjalnie to odczuliśmy.

Wspomnana grań boczna wraz ze wspomnanym odbiciem w prawo.

Ze wspomnianej bocznej grani odbija się z kolei po jakimś czasie w prawo, by dołem obejść grań główną. Przechodząc na bezimienną przełączkę na 3552m można po prawej popodziwiać pięknie wiszące seraki. Przy okazji odcinek ten, jako zupełnie nieprzetarty, dał nam nieco fizycznie w kość.

Serak ilustracyjny, ale naprawdę tam był.

Za przełączką wchodzi się na wspomniany Rofenkarferner, ale też nie od razu. Na początku omija się największą stromiznę/seraki idąc kamieniami po lewej, by na lodowiec wejść dopiero w tzw. dogodnym miejscu. Dalej orientacyjnie już łatwo - lodowcem w dół (z lekkim odchyleniem w prawo) do jakiejkolwiek ścieżki odchodzącej z lodowca, gdyż wszystkimi można względnie szybko trafić do Breslauerhütte. O czym jednak nieraz w tym poście wspominałem, lodowiec ten jest dość szczeliniasty i na pewno nie powinien być lekceważony. Asekuracja więcej niż wskazana!

Rofenkarferner. Chciałem jakieś bardziej ilustracyjne zdjęcie ze szczelinami, ale niestety wszystkie uciekały jak tylko próbowałem zrobić im zdjęcie.

Sprzęt: Standardowy zestaw lodowcowy.

Drogi alternatywne:
Choć drogi z Breslauerhütte są jednymi z najbardziej dogodnych, to innych, nietrudnych dróg jest właściwie tyle, ze aż ciężko mi je wszystkie spisać. Kończą się one jednak zwykle wejściem z jednej lub drugiej strony opisywanej powyżej grani, a różnią miejscem rozpoczęcia wycieczki. Może to być między innymi:

i) górna stacja kolejki na Pitztaler Gletscher (ok. 3440m). Droga stąd jest chyba najszybszą na Wildspitze, zwłaszcza biorąc pod uwagę czas dojścia do 'punktu startowego'. Ze stacji trzeba zejść na lodowiec Taschachferner na wysokość ok. 2960m (najpierw granią boczną odbijającą z grani między Brunnenkoglami, potem bardziej bezpośrednio) i już ma się przed oczami kopułę szczytową, do której jednak trzeba trochę podejść lodowcem Taschachferner. Wejście na szczyt odbywa się zwykle od wschodu, choć można również przejść lodowcem na zachód by szczyt zdobyć od drugiej strony.

Mittelbergjoch pośrodku, Brunnenkogle (i górna stacja kolejki w chmurach) po lewej.

Trasę można sobie wydłużyć wchodząc mniej lub bardziej z dołu, wtedy trasa wiedzie lodowcem Mittelbergferner, zaś na Taschachferner wchodzi się przez przełęcz Mittelbergjoch (3166m).

ii) Vernagthütte (2755m): droga podobna w charakterze do tej przez Mitterkarjoch, może nawet technicznie łatwiejsza*, ale sporo dłuższa. Najpierw trzeba podejść wcale nie tak mały kawałek lodowcem (Kleiner?) Vernagtferner na przełęcz Brochkogeljoch (3423m), skąd schodzi się na Taschachferner dość niedaleko od Mitterkarjoch.

Taschaferner, część zachodnia i Mitterkarjoch od góry. Jak się dobrze przyjrzeć, można dostrzec nasze ślady.

iii) Taschachhaus (2434m): tutaj czeka nas długie podejście obrzeżem Taschachferner aż pod (prawie) Mittelbergjoch, skąd dalej lodowcem jak w wariancie (i).

Taschachferner, tzw. pełna okazałość.

Dla ciut bardziej ambitnych wspinaczy ciekawym celem może być północna ściana (55 stopni w lodzie, AD). Ze względu na (niestety coraz gorsze) warunki zalecana jest na zimę lub wiosnę.

*Nie byłem, nie wiem.

Czego się nauczyliśmy (czyli subiektywny spis popełnionych głupot, których nie powtarzajcie):
-Był to bodajże nasz ostatni wyjazd na górę tego typu, na którym nie mieliśmy kasków. Jak można się domyślić, jako że nic się nie stało to nic się nie stało, ale na wypadek, gdyby się stało, mogłyby się bardzo przydać
-Jest to pierwsza droga opisywana na tym blogu*, na której asekurując się na lodowcu wiązaliśmy węzełki na linie. Nie jest to zupełnie głupota, wręcz przeciwnie, bo węzełki przez klinowanie się w śniegu potrafią znacząco ułatwić wyłapanie partnera spadającego do szczeliny (zwłaszcza gdy idzie się we dwójkę). Niemniej jako że jest to rzecz warta nauczenia się i stosowania, to odnotowuję.

*Pierwszy raz węzełki zaczęliśmy wiązać bodajże dwa dni wcześniej podczas próby zdobycia Weisskugla.

Komentarze

Popularne posty