Jak się górołazi w (zachodniej) Ameryce

 

Pewnie jeszcze trochę wody w Missisipi upłynie, zanim ktokolwiek wybierze się turystycznie do USA. Niemniej gdy w końcu się to uda zrobić - oczywiście, że warto pójść w góry!

Zwykle takie posumowania zostawiałem na koniec serii relacji, ale tym razem jakoś wyszło inaczej. Od razu jednak zaznaczę, że choć w Stanach chwilę spędziłem, to po górach chodziłem wyłącznie na zachodzie, Appalachów (i innych gór, poza Kordylierami) nie widziałem na oczy. Stany krajem dużym są i lokalne różnice w przyrodzie i w ludziach potrafią być duże, niemniej myślę, że sporo z tego, co napisałem, będzie prawdziwe również dla gór na wschodzie. A nawet ma duże szanse być ciągle prawdziwe po obecnych turbulencjach epidemicznych.

Poniżej krótka lista rzeczy, które są tam w górach nieco inne*. Żeby się ktoś nie zdziwił.

Zdjęcie bez związku (Ansel Adams Wilderness, Kalifornia)

*Z niezawodnymi komentarzami imć Jarosława, który w Stanach siedział i będzie siedział dłużej, i co nieco się zna.


Przyroda

Wiadomo, że co góry, to nieco inna przyroda*, ożywiona czy nie. Jest jednak jedna fundamentalna różnica między górami w Europie i w Stanach**. Tam na dużo większą skalę potrafi być dziko. Składa się na to kilka elementów, ale przede wszystkim:

1. Jest dziko, bo nie ma ludzi. U nas*** nie dość, że jest dużo większa gęstość zaludnienia, to dodatkowo siedzimy tam, gdzie siedzimy, od dobrych kilkuset lat (czasem dłużej). Nawet w takiej 'dzikiej' Rumunii jeśli zachce się dojść do cywilizacji, wystarczy zejść do pierwszej lepszej doliny i po jakimś czasie na pewno znajdzie się (choćby zapadłą****) wieś. W Stanach może się to nie udać. Kolonizacja terenów różnorakich nastąpiła dużo później, nie było zwykle ani czasu, ani potrzeby osiedlania się gdzieś w górach, skoro gdzie indziej jest miejsce i wszystko łatwiej rośnie. Tym bardziej na zachodnim wybrzeżu. Cywilizacja w pobliżu gór jest więc rzadkością, chyba, że to jakiś park narodowy albo inne znane miejsce.

Jedno z (bardzo wielu) tamtejszych zadupi (Pasmo Windriver, Wyoming).

2. Jest dziko, bo w porę tego zechciano. Jako że (wracając na chwilę do punktu 1.) w Europie siedzimy tu już od dawien dawna i jest ciaśniej, lasy, góry i inne tego typu miejsca od wieków były eksploatowane gospodarczo, człowiek był tam stałym gościem i tereny te niejako 'oswojono'. W Ameryce w czasach przedkolonizacyjnych ludzie żyli z przyrodą dużo bardziej zgodnie. Potem zaś nie było czasu wielu terenów 'oswoić' - zanim zaczęto je eksploatować, czasy stały się (na szczęście) na tyle współczesne, że zaczęto myśleć nad czymś niegdyś tak nie do pomyślenia, jak ochrona przyrody*****. W efekcie wiele terenów wzięto w różnym stopniu pod ochronę zanim człowiek zdołał odcisnąć na nich piętno. W szczególności filozofia 'leave no trace' jest tam bardzo żywa i nierzadko bardziej radykalna niż w Europie. Jednym z tego widocznych efektów jest to, że zwierzęta nie miały tyle czasu i możliwości by wyrobić sobie strach przed człowiekiem i dużo mniej się nas boją. Dużo łatwiej o dostrzeżenie czy to wiewiórek, czy tutejszych wersji kozic (np. kozła śnieżnego******), czy innego świstaka-nawet przy popularnych i ludnych szlakach!

Tu np. inny świstak - do tej pory nie jestem pewien, jaki właściwie (Pasmo Beartooth, Montana)

*Z drugiej strony, jak mawiała moja znajoma, "wszystkie podejścia wyglądają jak w Beskidach"

**A także wieloma innymi miejscami na świecie.
***Jeśli nie będzie powiedziane inaczej 'u nas' to 'w Europie'.
****Nawet często zapadłą.
*****Duża w tym zasługa choćby takich panów jak John Muir i prezydent Theodore Roosevelt, obaj działali na przełomie wieków XIX i XX. Przynajmniej o nich słyszałem.
******Które to kozły bardzo lubią wszystko, co choćby trochę słone, na przykład pot, na przykład na sandałach czy ubraniu, i nie zawahają się sięgnąć po to, gdy nikt nie patrzy. Ostrzegałem.


Parki Narodowe i Inne

Wspomniałem o tym, że przyrodę 'zechciano' chronić. Jak to właściwie wygląda?

Niby podobnie jak u nas, ale jednak trochę nie. Zacząć należy od tego, że -jak na zgniłokapitalistyczny kraj przystało- większość ziem jest tam prywatna, prywatność jest święta i nie można się ot tak pałętać gdzie się chce. Z drugiej strony są wydzielone strefy 'naturalne' takie jak parki narodowe i inne (do czego zaraz dojdę*), przynależne od rządu federalnego, stanu, hrabstwa albo i jeszcze do kogoś innego. Strefy te są przeznaczone dla natury, ale jako że (w przeciwieństwie do kapitalisty) turystę też uważa się za zjawisko raczej naturalne, często można tam się pałętać gdzie się zechce, z wyjątkiem pewnych szlaków i miejsc w parkach narodowych. Stanowi to do pewnego stopnia odwrotność tego, jak wygląda to u nas, gdzie w parku narodowym nie można przebywać poza szlakiem, tam zaś istotą parku narodowego (lub innego) jest często właśnie to, że można chodzić, gdzie się chce.

Tu na przykład da się dojść prawie wszędzie (bo tak naprawdę to nie do końca), ale nie wszędzie jest to łatwe. (PN Yosemite, Kalifornia)

Nie podejmę się zbyt szczegółowego opisu struktury ochrony przyrody w USA, bo też i byłoby co wymieniać. Niewątpliwie najważniejszymi (i najbardziej wartymi zobaczenia) terenami są parki narodowe, do których wstęp jest płatny zazwyczaj kilkanaście/dziesiąt dolarów. W wypadku dłuższego pobytu i/lub chęci odwiedzenia kilku opłaca się kupić roczny karnet do wszystkich za 80$**. Opłata jest ze wszech miar uzasadniona - poza cudami natury liczyć można na bogatą i przydatną infrastrukturę, w postaci m.i. dobrze zorganizowanych centrów informacyjnych i dobrze utrzymanych szlaków dla mniej i bardziej ambitnych. Ze względu na ochronę przyrody mogą występować pewne ograniczenia w przemieszczaniu się. Rzadko jednak ograniczenia te są w formie 'zakazu poruszania się poza wyznakowanymi ścieżkami', raczej jest to racjonowanie ruchu na ciekawszych szlakach (zwłaszcza dłuższych) i wymagane są rezerwacje, często z wielomiesięcznym wyprzedzeniem.

Tu na przykład po pierwsze przykład infrastruktury, a po drugie można iść i szlakiem, i poza, o ile nie idzie się całym szlakiem Johna Muira. Wtedy można tylko poza szlakiem (albo szlakiem z pozwoleniem) (PN Yosemite, Kalifornia)
 

Innym rodzajem terenów chronionych są lasy narodowe, wśród których wydzielone są podstrefy dziczy***. Infrastruktury z reguły nie należy spodziewać się tu (prawie) żadnej, a szlaki nie zawsze są wydeptane w terenie (ale zwykle są). Z drugiej strony zwykle nie ma tu ograniczeń w przemieszczaniu się. Nie zmienia to faktu, że zwykle korzysta się ze szlaków, bo tak jest po prostu wygodniej, a najczęściej nie są tak zatłoczone, jak u nas gdzieniegdzie bywają.

Taki sobie las. Ale narodowy! (Pasmo Beartooth, Montana)


Poza powyższymi istnieją też pomniki narodowe****, które bywają przyrodnicze (coś jak nasze pomniki przyrody), parki stanowe (jak park narodowy, tylko na poziomie stanowym, odpowiednio tańsze i z odpowiednio mniej dopieszczoną infrastrukturą), lasy stanowe, chyba nawet jakieś struktury na poziomie hrabstw. Niestety w każdym panują nieco inne reguły, ale wszystkie je łączy jedno - są to miejsca wyznaczone dla przyrody, gdzie człowiek jest gościem.

To jest np. pomnik narodowy, choć tak naprawdę to las (John Muir NM, Kalifornia).

*Albo raczej: przejdę obok w bliskiej odległości.
**Kosztowały tyle w 2015 roku i do 2020 nic się nie zmieniło.
***Wilderness area - 'dzicz' to chyba adekwatne tłumaczenie.
****National monuments. Jak sama nazwa wskazuje (albo i właśnie nie wskazuje), nie muszą to być pomniki przyrody, dużo z nich ma charakter historyczny.


Infrastruktura

Pomijając niemal całkowity brak schronisk, schronów* i miejscowości (z całym ich zapleczem gastronomiczno-handlowym), zazwyczaj jest całkiem niezła. Standardem jest parking przy wejściu na szlak i szlakowskazy, często z liczbą mil do interesujących punktów (nawet, jeśli są to jedynie końce szlaku). Szlaki nie zawsze są oznakowane i nie ma tu żadnych standardów (czasem są metalowe tabliczki na drzewach, czasem -na prerii- deski wbite w ziemię), ale nawet gdy oznaczeń nie ma (a często nie ma), to nie są one tak naprawdę potrzebne. Sieć ścieżek ludzkich jest tu dużo rzadsza i zwykle nie ma możliwości zabłądzenia przez wybór niewłaściwej drogi.

Przykład szlaku żółwia (PN Theodora Roosevelta, Dakota Północna)

W zależności od charakteru miejsca mogą się pojawić też dodatkowe udogodnienia, zwykle minimalistyczne, ale bardzo na miejscu. Przykładowo w wielu lasach i parkach w pobliżu miejsc biwakowych zlokalizowane są metalowe skrzynie, gdzie można chować jedzenie celem zabezpieczenia przed niedźwiedziami. Innym przykładem (z którym nie zetknąłem się bezpośrednio, bo nie miał miejsca na zachodnim wybrzeżu) są podobne skrzynie na pustyni, gdzie podczas kilkudniowego przejścia można zostawić sobie po drodze choćby wodę.

Nie znalazłem niestety żadnego zdjęcia ze skrzynką na niedźwiedzie, więc wstawiam ławeczkę pocieszenia (okolice Doliny Śmierci, Kalifornia)

Oczywiście, od powyższych są wyjątki w obie strony. W parkach narodowych infrastruktury zwykle bywa więcej (centra informacyjne, kempingi, gastronomia, ścieżki edukacyjne, itd. itp.), choć tyczy się to zwykle jedynie okolic dostępnych 'nieprzemęczającym się' turystom. Z drugiej strony nie brakuje zadupi**, gdzie nie ma nic lub prawie nic i lepiej mieć dobrą mapę, bo ścieżki mogą być widoczne tylko tam.

Tu np szlak jest jedynie w wyobraźni osoby opisującej go w źródłach (pasmo Beartooth, Montana)

*Na zachodzie. Podobno na wschodzie (w Adirondackach np.) dość popularne są proste, drewniane schrony (przyp. imć Jarosława).
**Chyba tak się to odmienia (?), a przynajmniej autokorektor tego nie podkreśla (słowo 'autokorektor' już tak).


Kultura obozowania

Jako że schronisk nie ma*, gdzieś spać trzeba. W łatwiej dostępnych miejscach parków narodowych i popularniejszych destynacji wygląda to tak, że spać można jedynie** na dedykowanych polach kempingowych, na których często wymagana jest rezerwacja (patrz następny akapit). Na polach tych są wyznaczone miejsca pod namioty, toalety (z wodą lub bez, w zależności czy jest dostępna w okolicy), często też paleniska, na których można rozpalić ognisko z zakupionego wcześniej drewna***. Jeżeli w okolicy są niedźwiedzie, normą są szafki antyniedźwiedziowe. Poza tym jednak luksusów nie ma, nie licząc tych, które Amerykanie przywieźli ze sobą samochodem.

Luksusów nie ma, ale i tak jest za*ebiście (Pasmo Beartooth, Montana)

Tych zaś potrafi być sporo. Pamiętam moje zdziwienie, jak w pewnej dość popularnej książce (napisanej przez Amerykanów) traktującej o sztuce minimalizmu w pakowaniu się do plecaka pisali (obok wielu ciekawych i cennych porad) że m.i. nie należy brać ze sobą składanych krzesełek turystycznych, bo zawsze da się znaleźć coś, na czym można sobie usiąść. Zachodziłem w głowę, po co to piszą, skoro nikt kto choć raz pakował się na kilkudniową wycieczkę nie wpadłby na tak genialny pomysł, ale w Stanach trochę to zrozumiałem. Nie chcę się tu w żadnym razie nabijać się z Amerykanów, po prostu niektórzy z nich prezentują styl turystyczny nie mający u nas racji bytu, natomiast tam znajdujący pewne uzasadnienie. Jeżeli ktoś stamtąd chce udać się na kilka dni w jakieś ładne, ustronne (choć niezbyt odległe!) miejsce w górach, ale też zabrać całą rodzinę i zachować jakieś pozory cywilizacji, naturalnym dla niego jest zatroszczenie się o pewne udogodnienia, z krzesełkami i stolikiem włącznie - które my mamy niejako gratis przy okazji schronisk. Oczywiście trochę stereotypowa, a trochę prawdziwa tendencja Amerykanów do kupowania wszelkiej maści niekoniecznie potrzebnych gadżetów również ma na to pewien wpływ. W każdym razie wierzę, że dla niektórych wychowanych w takiej kulturze wspomnienie o tym, że branie krzesełka nie jest konieczne, może mieć sens.

W sumie to jedyne zdjęcie, na którym uwieczniłem takie krzesełko, akurat w zupełnie niekontrowersyjnym miejscu (PN Joshua Tree, Kalifornia)

Oczywiście jeśli w okolicy nie ma dedykowanych miejsc kempingowych i nie ma na ten temat obostrzeń, można spać na dziko. Tu też są jednak pewne reguły. Przede wszystkim -jak wszędzie- warto poszukać informacji, czy na naszej trasie nie ma miejsc, na których 'tradycyjnie' ludzie się rozbijają, bo często są i warto z nich skorzystać, choćby z wygody. Po drugie, niepisaną, lecz dobrze przestrzeganą zasadą jest obozowanie w odpowiedniej odległości od ścieżek i wody, zwykle kilkunastu/kilkudziesięciu metrów. Po trzecie - filozofię leave no trace traktuje się bardzo poważnie, zatem poza stosowaniem savoir-vivre'u porządkowego znanego z naszego podwórka, dochodzi kilka innych zasad****, jak na przykład: nie należy się myć z użyciem jakichkolwiek detergentów bezpośrednio w strumykach/stawach, (to samo dotyczy mycia naczyń, z detergentami czy bez) a za potrzebą najlepiej chodzić z łopatką do zakopania pozostałości*****. Jeżeli w okolicy są niedźwiedzie, trzeba też o tym pamiętać i odpowiednio zabezpieczyć na noc wszystko, co może mieć zapach - albo wieszając to na drzewie, albo wkładając do specjalnej puszki zabezpieczonej przed ciekawskimi misiami i zostawiając ją w bezpiecznej (30m?) odległości od namiotu. W wypadku odwiedzania miejsc zamieszkanych przez misie Grizzly można też zaopatrzyć się w dedykowany im gaz pieprzowy (a przede wszystkim dowiedzieć się, jak na takiego misia zareagować******).

Niedźwiedzi widzieliśmy mało, ale nie wiadomo, ile niedźwiedzi widziało nas (PN Sequoia, Kalifornia)

*Patrz pierwszy przypis z poprzedniego punktu.
**To 'jedynie' rzadko jest absolutne-często da się spać poza polem, ale zwykle dotyczy to spania daleko od cywilizacji. O ile nie przechodzimy jakiegoś wielodniowego szlaku, to zwykle nie jest to dostępna opcja. Warto jednak zawczasu zgłębić temat.

***Oczywiście gdzieś w głuszy drewno można zebrać (choć też nie zawsze), ale im cywilizacji bliżej, tym częściej jest to zabronione.

****Które nomen omen są bardzo słuszne i jak najbardziej przydałoby się ich stosowanie ich u nas, ale po prostu nie są tak powszechne.
*****Warto wspomnieć, że w niejednym parku narodowym obowiązuje zakaz pozostawiania po sobie wszelkich pozostałości stałych, wobec czego (zazwyczaj przy odbieraniu przepustki) otrzymuje się specjalne worki na załatwianie większych potrzeb, które trzeba (wraz z zawartością) przynieść ze sobą z powrotem.
******U nas sprawa jest prosta-niedźwiedź, to niedźwiedź. W Polsce żyje jednak jedynie niedźwiedź brunatny (bliski krewniak Grizzly), z kolei w Stanach kilka gatunków, stąd zdecydowanie bardziej rozwinięta misiologia stosowana - z każdym niedźwiedziem warto postąpić nieco inaczej. Na szczęście najpowszechniejszym niedźwiedziem jest tam niedźwiedź czarny, dużo mniej groźny i bardziej płochliwy od Grizzly czy choćby rodzimego brunatnego, ale jednak to dalej niedźwiedź.

Rezerwacje, przepustki i ograniczenia ruchu

Temat został już kilka razy zasygnalizowany, ale napiszę jeszcze raz - w wielu parkach narodowych* na popularniejszych szlakach ruch jest ograniczony i wymagane są przepustki. Trzeba je zdobyć z odpowiednim wyprzedzeniem i w odpowiedni sposób zależny od parku, nie ma niestety żadnego scentralizowanego systemu**. Wydaje się, że bezpiecznie zainteresować się tematem przynajmniej pół roku (a jeszcze lepiej-rok) wcześniej - oczywiście nie wszędzie takie wyprzedzenie jest konieczne, ale różnie bywa, no i też trzeba się skądś o tym dowiedzieć. Kryteria przyznawania zezwoleń są różne - czasem obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy, a czasem jest ustalony termin zgłaszania chęci rezerwacji, po którym sobie wiadomą metodą*** władze parku podejmują decyzję, kogo uszczęśliwić, a kogo nie.

Zasady przydzielania pozwoleń bywają pogmatwane, warto jednak zwrócić uwagę na rozmaite kruczki, dzięki którym można się łatwiej gdzieś dostać, zwłaszcza poza sezonem.

Przykład 1: by wejść na Mount Whitney (najwyższy szczyt USA poza Alaską, 4421m), potrzeba zezwolenia. Otrzymanie takowego na wejście szlakiem jest bardzo trudne - od maja do listopada zdobyć je można tylko w loterii odbywającej się w marcu, jeżeli zostaną jakieś wolne miejsca są one szybko rozchwytywane. ALE: jeżeli ktoś nie ma problemów z orientacją i nie boi się nieco trudniejszego szlaku, może wybrać tzw. Drogę Górołaza (Mountaneer's Route), na którą również ciężko dostać zezwolenie, ale dużo łatwiej, no i o dostępność miejsc można spytać w każdym momencie. Oczywiście można wybrać jeszcze inną (już wspinaczkową) drogę, ale to -jak się rozumie - rozwiązanie nie dla wszystkich.
 
Chcesz zobaczyć coś takiego? Miej rezerwację! (Mount Whitney, Kalifornia)

Przykład 2: by wejść na Half Dome (dość znaną i widowiskową skałę w Dolinie Yosemite) należy mieć przepustkę****. ALE: można wejść bez pozwolenia, o ile:
1) jest poza sezonem (nie ma sztywnych dat, ale sezon jest zwykle od kwietnia do października/listopada), lub:
2) nie idzie się szlakiem, tylko wspina (a potem można zejść szlakiem jak człowiek).
Oczywiście opcja nr 2 nie jest dostępna dla każdego*****, a i opcja nr 1 bez pewnego sprzętu i umiejętności posłużenia się nim jest co najmniej odważna******. Warto jednak o tych kruczkach wiedzieć, bo a nuż się przydadzą. Na marginesie wspomnę tylko, że wejście na Half Dome i zejście tego samego dnia z dna Doliny jest pewnym osiągnięciem kondycyjnym, więc jeśli ktoś się nie czuje na siłach, warto zarezerwować jeszcze miejsce na kempingu...

Nie ma pan zezwolenia? Spokojnie, znam sekretną ścieżkę. Prawie łatwa! (Half Dome, Kalifornia)

...skąd płynnie przechodzimy do tematu rezerwacji miejsc na kempingach. Sposób rezerwacji bywa podobny jak przy zdobywaniu zezwoleń, czyli różny, natomiast już sama zasada przydzielania miejsc jest niemal zawsze taka sama: kto pierwszy, ten lepszy.
Niestety,
bywa to problematyczne o tyle, że w popularniejszych destynacjach miejsca rozchodzą się czasem z wielomiesięcznym wyprzedzeniem*******, a nawet w mniej popularnych miejscach czasem trudno o coś wolnego w weekend, jeśli nie zaplanuje się tego miesiąc wcześniej.
Na szczęście,
na wielu kempingach (ale nie wszystkich-trzeba sprawdzić!) pewna liczba miejsc nie jest objęta rezerwacją. Dalej obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy, ale już odnosząca się do fizycznego zajęcia miejsca danego dnia.
Niestety,
nie pomaga to wiele - jeśli jest to popularny kemping w popularnym terminie, trzeba się naprawdę mocno postarać, by ubiec tubylców w zajęciu upragnionego miejsca, zwłaszcza, że zwykle przemawia za nimi rozeznanie okolicy i doświadczenie.
Na szczęście,

często i tak można na taki niby całkiem zajęty kemping przyjechać. Ale jak to? - spyta się ktoś. A tak to -odpowiem- że większość miejsc na kempingach ma wyznaczoną maksymalną liczbę osób (czasem też namiotów) na nim przebywających (/rozbitych), np. 6 osób (i 2 namioty). Bardzo często można na takim kempingu znaleźć miejsce nie zajęte w pełni i dokwaterować się, oczywiście za zgodą obecnie tam rezydujących********. Jako że tubylcy są (w większości) przyjaźnie nastawieni, na ogół można się z nimi w tej kwestii dogadać*********. Warto jednak nadmienić, że w bardzo popularnych miejscach w bardzo popularnych terminach robi się rzeczywiście tłoczno, może być więc konieczne objechanie kilku kempingów, by w końcu znaleźć dla siebie cokolwiek.

To przykład kempingu, gdzie zastosowaliśmy powyższą strategię i trafiliśmy nawet przypadkiem na zamerykanizowanego Polaka (PN Joshua Tree, Kalifornia)

*Okazuje się jednak tutaj ponownie, że zachód nieco różni się od wschodu, gdzie zezwolenia wszelkiej maści są rzadkością (przyp. imć Jarosława)

**W zdecydowanej większości przypadków sprawę da się załatwić po prostu przez jakiś formularz online, ale różnie bywa. Przykładowo, wszelkie rezerwacje w jednym z najpopularniejszych parków narodowych w Stanach, Parku Yosemite, dokonuje się faksem. Gdy o tym przeczytałem byłem, co zrozumiałe, w szoku. Niemniej to tylko kolejny przykład (po np. czekach) na to, że raz sprawdzone technologie mogą w Stanach żyć zadziwiająco długo. Szczęśliwie ludzie o dobrym sercu stworzyli też serwisy internetowe, pozwalające wysłać faksy mailem (mniej więcej).
***No dobra, czasem też powszechnie wiadomą (np. przez losowanie).
****Połowa miejsc jest losowana na początku sezonu, połowa-niedługo przed terminem rezerwacji.
*****Najprostsza droga wspinaczkowa (Snake Dike) ma 8 wyciągów i trudność 5.7, na nasze to koło V, ponadto są na niej potężne tzw. 'runouty' (miejsca, z których grożą porządne odpadnięcia), na szczęście na łatwiejszych wyciągach. Jest też potrzebne trochę asekuracji własnej, ale nie za dużo, bo i tak nie ma jej gdzie założyć.
******Chodzi o to, że ostatni odcinek szlaku (ten, na który wymagane są pozwolenia) jest ubezpieczony 'kablami', które pełnią rolę podobną jak łańcuchy w Tatrach, bez nich zaś wejście byłoby na pewno pewnym osiągnięciem wspinaczkowym. Poza sezonem kable i stopnie są 'kładzione', przez co korzystanie z nich jest utrudnione i zalecana jest asekuracja, chociażby przez zawiązanie na kablach węzłów samozaciskowych. Nie brakuje jednak wchodzących bez żadnego sprzętu, choć wymaga to pewnej sprawności i odwagi.
*******Doświadczenia tego rodzaju nie mam, niemniej gdy rezerwowałem miejsce na jednym z chyba mniej popularnych kempingów w Yosemitach (po drodze na Half Dome, nomen omen by uniknąć jednodniowej wycieczki tamże) 'tuż po sezonie' (późny październik), robiłem to z niemal dwumiesięcznym wyprzedzeniem i załapałem się ledwo co.
*******Najczęściej trzeba jeszcze dopełnić drobnych formalności, tzn. dopisać się na listę osób, które 'zajmują' dane miejsce przez daną noc, by uniknąć niemiłej niespodzianki ze strony strażników parkowych. Lista ta zwykle znajduje się w pobliżu danego miejsca i dopisanie się nie jest problemem.
********Imć Jarosław nie próbował, ale znając nieco terytorialną naturę Amerykanów nieco w to powątpiewa. My próbowaliśmy takiej strategii łącznie 2 razy, i 2 razy skutecznie, choć może przez to, że to była Kalifornia, a wg imć Jarosława "to nie są Stany".


Trudności szlaków i dróg wspinaczkowych

Temat trochę poboczny, ale jakże główny na blogu o górołazstwie, w tym o wspinaniu! A jest o czym pisać, bo skala trudności dróg górskich i skalnych ma w Stanach swoją tradycję sięgającą XIX wieku i rozwijała się zupełnie niezależnie od skal znanych w Europie. Właściwie (jak to we wspinaczce bywa) mamy tu do czynienia z kilkoma skalami, jako-tako wspomnę o trzech, które nazwę tu pokrótce: 'turystyczną', 'wspinaczkową' i 'alpinistyczną'. Nie wyczerpuje to tematu-jest jeszcze kilka innych, jak np. skala 'Alaska', stosowana na tym jakże zacnym półwyspie, ale można ją traktować jako rozwinięcie/przesuniecie skali 'alpinistycznej', która na Alaskę jest po prostu za miękka...

Zacznę od skali 'turystycznej', która nie jest w sumie skalą wspinaczkową i próżno jej szukać w poważniejszych źródłach. Niemniej w niejednym parku narodowym występuje. Chodzi o opisy szlaków spotykane np. w centrach informacyjnych parków czy różnych folderach, dotyczące różnych ścieżek edukacyjnych i widokowych 'dla wszystkich'. Co znaczy, że szlak jest 'łatwy', 'średni' albo 'trudny/wymagający'? Otóż dla większości z nas: niewiele. Różnice są mniej więcej takie, że szlaki 'łatwe' zazwyczaj są zupełnie płaskie i często przejezdne dla wózków inwalidzkich/dziecięcych, a im trudniej tym więcej nierównej nawierzchni i podejść, na szlaku trudnym można się nawet zasapać. Skoro mamy to już wyjaśnione, przejdę dalej.

To na przykład jest szlak trudny, który staje się zresztą dalej dodatkowo kamienisty. Ostrzegałem (PN Lassen Volcanic, Kalifornia).

Skala 'wspinaczkowa' zapoczątkowana została bodajże przez Johna Muira w XIX wieku, legendę amerykańskiej turystyki i nie tylko - stąd w wypadku jej 'niższych' stopni mówi się czasem o skali Johna Muira. Potem jednak wyewoluowała w sławną Yosemite Decimal Scale (YDS), praktycznie jedyną używaną w Stanach stosunku do opisu trudności technicznych wszelkich dróg skalnych, na które potrzeba* liny** - stąd też o YDS często mówi się jako o skali określającej 'wyższe - wspinaczkowe' stopnie.

Skala jest na pierwszy rzut oka pięciostopniowa***, można znaleźć opis na Wikipedii****, poniżej podaję swoją subiektywną interpretację:
1 - trudności brak.
2 - trochę trudniej, może pojawić się jakaś ekspozycja, ale ogólnie dalej trudności brak.
3 - czasem trzeba użyć rąk, może być eksponowanie, generalnie jednak nietrudno (na nasze 0+ UIAA, momenty I)
4 - Większa ekspozycja i rąk już trzeba użyć, jak również zdecydowanie trzeba być czujnym. Na ogół jednak nie trzeba liny (I UIAA, może czasem II).
5 - Trzeba użyć liny, chyba, że jest to krótki odcinek 'niskiej piątki' lub ktoś chce się poczuć jak Honnold (II UIAA i więcej, zwykle więcej).

Na ten przykład, ta grań jest klasy 3 z kawałkami 4 (Granite Peak, Montana)

Ostatni, piąty stopień, został w YDS twórczo rozwinięty. Pierwotnie podzielono go (jak i każdy inny) na 10 podstopni i np. 5.5 oznaczało 'środek piątego stopnia', a 5.10 - 'najtrudniejsze w 5 stopniu'. Było to jednak w latach 30, gdy percepcja trudności była nieco inna od obecnej (w Europie na przykład dość długo używano trudności w skali 'jedynie' I-VI), ale gdy sporo później okazało się, że da się wspinać rzeczy trudniejsze, skalę rozszerzano w górę. Żeby jeszcze bardziej zagmatwać, każdy stopień od 5.10 w górę włącznie podzielono jeszcze na cztery pod(pod?)stopnie od a do d. Przelicznik (do znalezienia też w wielu innych źródłach) wygląda mniej więcej tak:
5.4 i mniej - w sumie cokolwiek między I i III+.
5.5 - III/III+
5.6 - IV/IV+
5.7 - V
5.8 - V+
5.9 - VI-/'szemrane' VI
5.10a - 'uczciwe' VI.
więcej - nie wspinałem się, trudno mi orzec, choć tabelka podpowiada, że każdy podstopień (5.10a -> 5.10b -> 5.10c -> 5.10d -> 5.11a -> ...) odpowiada jednemu podstopniowi skali francuskiej (6a -> 6a+ -> 6b -> 6b+ -> 6c -> ...). Na uwadze trzeba mieć jedynie to, że każdy wyceny określa 'pod siebie', w szczególności-pod rodzaj wspinania popularny na danym terenie. Wspinając się więc 'łatwą' rysą albo połogiem na tarcie możemy się więc nieco zdziwić.

Tak np może wyglądać niewinna 'piątka' (5.7) (PN Yosemite, Kalifornia)

Do 'pełnej' wyceny YDS'***** dodaje się jeszcze wycenę w skali I-VI, którą opisuję oddzielnie jako 'alpinistyczną'. Nie odnosi się ona zupełnie do trudności, a raczej do długości i powagi drogi, jak również często podejścia. Dla klasycznych wspinaczek skałkowych nie ma więc o czym mówić, ale w wypadku dróg na jakieś fajne góry-tak. Mamy tutaj:
I - jeden-dwa wyciągi z łatwym dojściem lub bez
II - kilka wyciągów z łatwym dojściem, ale może być już dłuższe/pojawiają się niebezpieczeństwa obiektywne (lawiny, obrywy kamieni)
III - godziny wspinania, i jest co podchodzić - w różnym terenie.
IV - cały dzień wspinania, może być na niezłym odludziu.
V - więcej niż dzień wspinania, może być naprawdę na odludziu.
VI - kilka dni wspinania, może też wymagać wielodniowego i skomplikowanego dojścia na wysokości.

Przykład miejsca, gdzie zastosowanie skali alpinistycznej ma sens (Mt Rainier, Waszyngton)

Skala ta może oczywiście być ciągnięta w górę, ale tak naprawdę po prostu przechodzi w skalę 'Alaska', gdzie 2 stopień skali Alaska odpowiada IV powyżej. Tak dla przykładu.

PS: Przy okazji pisania tego posta udało mi się trafić na całkiem dobre źródło wyjaśniające YDS: https://climber.org/data/decimal.html. Polecam******.

*A przynajmniej zwykle warto mieć.
**Bo nie dotyczy to bulderów, gdzie swoją drogą używa się zwykle skali Verma, w przeciwieństwie do europejskiej skali Fontainebleau.
***Pierwotnie była 6-cio, gdzie szósty stopień zarezerwowany był dla wspinaczki hakowej, ale tradycja ta nie przetrwała próby czasu. Obecnie w takich wypadkach podaje się zarówno trudność najtrudniejszego 'normalnego' ruchu w skali YDS, jak i trudność 'hakową' A0-5 (ew. C0-5, by zaznaczyć, że wystarczą standardowe kości i friendy i nie ma potrzeby bicia haków), w tym wypadku (wyjątkowo) w identyczny sposób i skali, jak w Europie.
****https://en.wikipedia.org/wiki/Grade_(climbing)

*****Tak naprawdę pominąłem jeszcze opis jakości asekuracji, ale to już trochę detal, no i działa to podobnie jak u nas.
******Imć Jarosław poleca z kolei inne źródło, dotyczące wspinania w ogólności: https://www.youtube.com/watch?v=FpZIT_I2_Oo


Pozostałe pytania i niektóre odpowiedzi

Na koniec chciałem zadać (sobie - a jakże!) parę dodatkowych pytań logistycznych i nie tylko, jak w Stanach być turystą, albo i po prostu być.
 
No dobra, ale jakie te góry właściwie są?
Bardzo, bardzo różne, ale te na zachodnim wybrzeżu zwykle względnie cieplejsze* i bardziej suche od naszych**, i zwykle granitowe. Bardzo granitowe. Czasem nawet bardzo, bardzo granitowe! Tak, że ciężko wyobrazić sobie coś tak granitowego, zanim się tego nie zobaczy.
 
GRANIT
GRANIT (Pasmo Windriver, Wyoming)
 
*Tzn. względem wysokości, co wynika przede wszystkim z różnicy szerokości geograficznych.
**Oczywiście różnie bywa - w parku narodowym Olympic pada nieprawdopodobnie dużo i występuje tzw. las deszczowy strefy umiarkowanej, zaś lodowce potrafią zaczynać się już powyżej 2000m z kawałkiem. Z reguły jednak lodowce to domena wysokości powyżej 4000m, a i tak dalece nie wszędzie.

Jak się tam (w góry) dostać?
Bez samochodu zwykle nie ma co próbować. Jeśli chodzi o parki narodowe, komunikacją zbiorową da się dostać bodajże jedynie do Doliny Yosemite, ale nie jest to przesadnie wygodne rozwiązanie. Oczywiście mało kto z nas posiada tam na miejscu samochód, więc trzeba sobie jakoś poradzić, na przykład:
a) pożyczając samochód w wypożyczalni. Często da się znaleźć coś w rozsądnej cenie i jest to bardzo dobre rozwiązanie. Pamiętać jednak należy, że koniecznością (którą da się obejść, ale to trudne) jest posiadanie karty kredytowej. Jeżeli w stanach będziemy jakiś czas i nie zależy nam na samochodzie zbyt szybko, możemy wyrobić sobie w którymś z ichniejszych banków (np. Bank of America czy Wells Fargo) kartę 'prepaid', która zasadniczo służy pokazaniu bankowi, że radzimy sobie z takim instrumentem finansów osobistych i godni jesteśmy normalnej karty kredytowej. Do wypożyczenia samochodu jednakże też spokojnie wystarczy. Trzeba jednak na nią czekać 2-3 tygodnie, dlatego zwykle lepszym rozwiązaniem jest wyrobić sobie normalną kartę kredytową w Polsce.
PS: pamiętajcie, że skrzynia biegów będzie automatyczna, jest bardzo łatwa w obsłudze, ale warto się zawczasu zaznajomić.
 
Czasem przez przypadek (naprawdę!) można dostać np. coś takiego.

b) łapiąc stopa. Szczerze mówiąc nie próbowałem i nie wiem, jak z przychylnością miejscowych.
c) umówić się z kimś na wspinanie (czyli złapać stopa zawczasu, często z partnerem i zrzutką na paliwo gratis). Akurat miałem przyjemność korzystać z forum portalu https://www.mountainproject.com/ (polecam też topo), dzięki któremu bez większych problemów umówiłem się na wspinanie i polecam.

Czym różni się wspinaczka amerykańska od rodzimej?
(W sumie mądrzę się tu tak, jakbym robił nie-wiadomo-jaką-cyfrę, a wspinaczkowo zaliczam się raczej do okazjonalnie odważnych leszczy. Także miejcie to na uwadze)
Pewnie w dużej mierze zależy to od regionu (osobiście patrzyłem na wspinaczkę w Kaliforni), ale podejrzewam, że różnice nie są znowu tak wielkie. Piszę tutaj o różnicach typowo kulturowych, pomijając te oczywiste wynikające z tego, że skała jest inna (rysy, rysy, czasem połogi na tarcie, i rysy!).
1. Domyślną aktywnością wspinaczkową jest bouldering. W skałach jest to jeszcze dyskusyjne (choć jest o niebo popularniejszy niż u nas), natomiast na ściankach wspinaczkowych jest podstawą*. Do wspinania na wędkę trzeba mieć przeszkolenie i zdać test, a do wspinania z dołem kolejny, wymagający już wspinania na jakimś poziomie. Zamiast rodzimej filozofii 'naucz się wspinać z liną, a potem pakuj' stosuje się tam filozofię 'przypakuj, a potem ucz się wspinać z liną'. Nie będę rozsądzał słuszności tego czy innego podejścia - jest, jak jest.
2. Domyślną aktywnością wspinaczkową z liną jest trad (i domyślnie raczej nie liczcie na luksusy jak w Tatrach takich jak gotowe stanowiska). Rejony sportowe i owszem, występują, ale często obite odważniej, niż u nas. A nawet, jak są obite przyzwoicie, to dalej trzeba się liczyć z pewnymi niespodziankami. Na przykład wspinaliśmy się raz w 'sportowym' rejonie Luther Spires nad jeziorem Tahoe i droga, którą szedłem, była ubezpieczona całkiem dobrze, ale dopiero od połowy, bo wcześniej była rysa, "a przecież każdy potrafi się asekurować w rysie"**.
3. Wspinaczka tradowa friendami stoi, i to bardziej niż u nas. Ma to, jak sądzę, dwie główne przyczyny. Po pierwsze, finansowa. Są tam zamożniejsi, to i pieniędzy na dużo friendów mniej żal. Po drugie, szkoleniowa. Kurs wspinaczkowy jest tam, jak się zdążyłem zorientować, drogi nawet dla nich, dlatego normą jest nauka wspinania na własnej asekuracji na własną rękę. Wtedy zaś trudno się dziwić, że friendy są postrzegane jako fajne, kości-jako zło konieczne, a heksy czy inne tricamy jako dzieło szatana.
4. Wspinających się w stylu free solo nie ma może zbyt wielu (co nie dziwi), ale zdecydowanie są i nie trzeba ich daleko szukać.
5. Korzystając z liny podwójnej mogłem uchodzić za ekscentryka.

Takie tam amerykańskiej młodzieży rozrywki bez liny (PN Joshua Tree, Kalifornia)

*Z pewnym zadowoleniem stwierdzam znaczny rozwój boulderowni wszelkiej maści i u nas (jako wspinacz często samotny), natomiast nie da się ukryć, że nasza archetypiczna ścianka jest przeznaczona do wspinaczki z liną.
**No dobra, wg. topo w mountain project jest to droga trad, ale nie dam głowy, czy było tak też w topo, którym się wtedy posługiwałem.

Czy to wszystko, co mówią o napiwkach w ich restauracjach, to prawda?
Prawda. Napiwek trzeba dać w wysokości 15-20%, jak będzie mniej, to obrazisz kelnera, jego matkę, ojca, dzieci, wnuki, dziadka, teścia, a może i Ojców Założycieli*. Niestety są tu dość Amerykocentryczni, więc trzeba o tym po prostu wiedzieć, nikt cię o tym nie uprzedzi ani nie upomni się w wypadku pomyłki**. Takie życie.

*Nie polecam. W sensie, publicznie ich obrażać. (przyp. imć Jarosława: chyba, że o rasizm, to ostatnio modne)
**Albo raczej: może się upomnieć, posądzając cię o złe intencje. Chyba, że takie masz, to w porządku.

A piwo? Nie jest czasem paskudne?
NO WŁAŚNIE NIE! :D Chociaż też zależy - standardowe piwo, którego reklamy można zobaczyć tu i ówdzie i właściwie wszędzie, zwykle paskudne jest. Z drugiej strony mniej więcej w tym samym czasie co i u nas (a nawet nieco wcześniej) doszło tam do piwnej rewolucji i wielkiego odrodzenia piwowarstwa tzw. kraftowego, co jest również widoczne w niemal każdym barze i bardzo, bardzo cieszy*.
 
Dobre, cieszące piwo (PN Theodora Roosevelta, Dakota Północna)
 
*Przyp. imć Jarosława: należy jednak pamiętać o ustawowym minimum wieku do kupna alkoholu wynoszącym 21 lat i o dokumencie tożsamości potwierdzającym, że tyle mamy. Jeżeli nie mamy widocznej siwizny, albo nie poruszamy się na trzęsących się nogach za pomocą chodzika, zostaniemy o taki dokument poproszeni i nie będzie zmiłuj. Z polskich dokumentów przyjmą tylko paszport, dowód osobisty odrzucą z miejsca.
 
Chcę kupić wodę i są tylko butelki 0,5l, całe zgrzewki, ale tylko takiej! Czy naprawdę nie da się tam kupić 1,5l butelek z wodą?
Zanim odpowiem, to na wstępie dodam, że ze względu na głęboko zakorzenioną filozofię Leave No Trace tamtejsi turyści zwykle używają dedykowanych, wielorazowych butelek na wodę, co jest bardzo rozsądne i ekologiczne, zaś wodę pitną dobrej jakości pozyskuje się głównie z kranu lub z powszechnie dostępnych w miejscach publicznych poideł.
Ale tak, zwykle się nie da* i też mnie to wkurzało.
 
*przyp. imć Jarosława: Gdzieniegdzie jednak się da! Polecam tutaj butelki firmy SmartWater, dostępne są w wielkościach 0,5, 1 i 1,5 litra. Dużo lepsze i lżejsze niż typowe wielorazówki, w dodatku sprzedawane są w supermarketach od razu z wodą w środku
 
Znowu zdjęcie bez związku, ale z tamtego rejonu żadnego nie zamieściłem, to wstawiam (PN Pinnacles, Kalifornia)

Komentarze

Popularne posty