Granite Peak (3901m), droga normalna (wschodnia grań)

Granite Peak to ten w środku, wizualnie niższy. A grań idzie od lewej.

O ile w wypadku różnych szczytów alpejskich mogłem zacząć pisać coś w rodzaju "pewnie słyszeliście o ..." lub "czasem można było usłyszeć o ...", ewentualnie "mało kto słyszał o ...", to tutaj mogę śmiało zacząć od "prawie na pewno nie słyszeliście o Granite Peak w Montanie".

Prawie na pewno nie słyszeliście o Granite Peak w Montanie. Ale spokojnie - większość Amerykanów też nie. O Montańczykach trudno mi powiedzieć, ale generalnie nie ma ich zbyt wielu*, więc co za różnica**?


Przychodzą mi do głowy tylko dwa kręgi ludzi, dla których góra ta jest mniej lub bardziej rozpoznawalna. Pierwszy to dzicy geografowie, zwłaszcza amerykańscy. Drugi to nie mniej dzicy górołazi, zwłaszcza amerykańscy, którzy za cel upatrzyli sobie koronę wszystkich stanów Stanów Zjednoczonych. Dla tych Granite Peak jest szczytem nie tylko znanym (bo najwyższym w Montanie), ale też honornym - na 50*** szczytów w koronie jest to 10. najwyższy szczyt, ale jest w pierwszej 4. szczytów najtrudniejszych**** i bodajże jedynym, na którym nawet na najprostszej drodze przy najlepszych warunkach będzie trzeba użyć rąk do wspinaczki.


Jako że mój wspaniały brat jest bardzo dzikim okazem górołaza (choć nieamerykańskim), to gdy tylko zdarzyła się okazja tam wejść, to tam weszliśmy. Było dziko, skalisto i całkiem zabawnie.


Relacja z całego wyjazdu dostępna TU.


*Około miliona. Zatem mniej więcej tyle, co niecałe 60% ludności Warszawy. Warto nadmienić, że przy tym Montana ma powierzchnię większą niż Polska o jakieś 20%.

**Wiem, grabię sobie. Ale że prawie ich nie ma, to pewnie nikt z nich tego nie przeczyta, więc co za różnica?

***Koronę tę czasem się przycina, czasem rozwija, także może liczyć między 48 a 57 szczytami, jednak zwykle 50.

****Kwestia jest oczywiście sporna i bardzo subiektywna. Pierwsze miejsce nie podlega dyskusji, ale o miejsce 2. pretendują poza opisywanym tu szczytem również Mount Rainier (Waszyngton) i Gannet Peak (Wyoming).

 

Wschodnia grań na czerwono, inne drogi alternatywne opisywane poniżej-na żółto.

Trudności: 4+ w skali Johna Muira, II w amerykańskiej skali 'alpinistycznej'. Na nasze jakieś I, może II w skali UIAA z jednym miejscem za być może III.

 

Dla kogo: Na pewno dla kogoś, kto ma czas i chęć wybrać się na takie odludzie. Poza tym praktycznie dla każdego poszukiwacza górskich wrażeń, który skały chwycić się nie boi*, przepaściom śmieje się w twarz i umie się zabezpieczać w nocy przed niedźwiedziami.

 

*Żeby uściślić, to powiedzmy, że jest to na oko poziom trochę trudniejszy niż "Rysy bez łańcuchów". Nie mogę napisać czy Orla Perć, bo zbyt dawno tam nie byłem.

 

Nasze wrażenia:

Przed wejściem miałem nieco obaw. Byliśmy po trzech dniach tułaczki po względnym odludziu, a poprzedniego dnia nasze plany zrealizowaliśmy w stopniu minimalnym i dużo się nie udało - najpierw przez czas, potem przez trudy kruchego i eksponowanego trawersu. Nie wyspaliśmy się również jakoś wybitnie. Morale było więc co najwyżej średnie. Na szczęście samo wejście i zejście poszło raczej gładko - pogoda dopisała, siły również. Nawet się całkiem dobrze bawiliśmy.

 

O górze:

Najwyższy szczyt Montany i gór Beartooth położonych w paśmie Abrasoka (którego jest bodajże drugim najwyższym szczytem) w Górach Skalistych (będącymi wschodnią częścią Kordylierów, ale tu już pytajcie geografów o szczegóły). Nazwa jest nieprzypadkowa, ale też umiarkowanie ciekawa - to po prostu kawał granitu.


Dojście:

Za umowny początek drogi można przyjąć przełęcz między Granite Peak a Froze-to-Death Plateau na ok. 3500m. Można tam wejść:

 

A) Od północy, od Avalanche Lake (ok. 2970m). Osobiście stamtąd właśnie szliśmy. Od jeziora, gdzie dogodnie da się zanocować, na przełęcz podchodzi się najpierw wschodnim brzegiem jeziora po kamieniach, potem po (mniejszych) kamieniach, a na końcu po czymś, co Amerykanie śmieli nazwać lodowcem (Granite Glacier), choć jest już jedynie całorocznym polem śnieżnym, przynajmniej dopóki globalne ocieplenie nie dopadnie go na dobre. Do przejścia 'lodowca' zwykle nie potrzeba żadnego sprzętu (nawet gdyby, to da się go obejść), ale przyznam, że po kilku dniach chodzenia po kamieniach z wielką przyjemnością włożyłem na nim raki i bardzo to polecam. Jest tam też na tyle stromo, że czekan również. Do samego jeziora doszliśmy dość naokoło po kikludniowej tułaczce, ale da się tam dojść w jeden dzień z okolic Emerald Lake.



B) Od wschodu, z Froze-to-Death Plateau. Jest to chyba najpopularniejsza droga dojściowa, bo w dzień ataku szczytowego na przełęcz nie podchodzi się prawie nic, a nawet schodzi*. Również da się tam dojść w jeden dzień z końcowego parkingu za Emerald Lake, jak i z przysiółka Alpine z East Rosebud Lake (choć to ciut dalej i w poziomie, i w pionie). Na samym płaskowyżu jest poukładanych z kamieni dużo ogrodzeń dla namiotów. Wadą tej drogi jest jednak dużo mniej sprzyjająca okolica w wypadku niepogody, jak i brak wody, którą całą trzeba wziąć zawczasu z doliny.


Typowe miejsce pod namiot na płaskowyżu i typowy ruch w okolicy.

C) Od południa, od Lowary Lake (ok. 3080m). Chyba, bo na mapie wydaje się to całkiem możliwe, a i ze zdjęć** wygląda to w porządku, ale pewien nie jestem, bo nie znalazłem żadnej relacji wejścia z tej strony. Jeżeli jednak się da, to dojście jest chyba nawet bardziej dogodne niż od Avalanche Lake, bo krótsze i łagodniejsze (choć wyłącznie po kamieniach). Wadą jest jednak nieco dłuższy czas dojścia do Lowary Lake z Alpine przy East Rosebud Lake. Na oko również da się to zrobić jednego dnia, ale zdecydowanie długiego. Można ten dzień skrócić i spać niżej, ale oczywiście odpowiednio wydłuża to podejście w dniu szczytowania.


Jedyne zdjęcie z przełęczy w stronę Lowary Lake, jakim dysponuję.

Niezależnie od strony dojścia trzeba pamiętać, że jest pasmo Beartooth jest obfite w niedźwiedzie, warto się więc do tego psychicznie i merytorycznie przygotować. Na noclegach w wyżej wymienionych miejscach nie powinno być to już problemem, ale niżej już tak.


Dokładnego źródła mapy nie pamiętam, ale jedno z dostępnych na peakbagger.com

 *Najwyższy punkt Froze-toDeath Plateau, czyli Tempest Mountain ma 3802m, ale nie trzeba wchodzić na sam szczyt, można zacząć schodzić na przełęcz dobre kilkadziesiąt, jak nie ze 100m niżej.

**Pamięć mam niestety dość mocno zawodną, a i nie zwracałem wtedy uwagi na takie detale.


Czas wejścia: 18.07.2015


Subiektywna ocena trudności:

Nie było źle, nawet bez asekuracji. W kluczowym miejscu niewątpliwie uwagę mieliśmy bardzo skupioną, ale nie czuliśmy, żebyśmy musieli jakoś mocnej walczyć o życie.


Typowe trudności

Opis drogi z subiektywnym komentarzem:

Pierwszym etapem jest wejść na dobrze zewsząd widoczną szczerbinkę/przełączkę w grani na ok. 3750m - do tego momentu po prostu się wchodzi i nic szczególnego się nie dzieje. Szczerbinka poza tym, że zwiastuje początek trudności, jest też zwykle w różnym stopniu zaśnieżona. Wcześniej w sezonie, gdy jest więcej śniegu i bardziej zmrożonego, zdecydowanie wypada wziąć raki, nam jednak nie były konieczne, nie wzięliśmy ich nawet na atak szczytowy.

 

Pole śnieżne widziane z 'łatwiejszej' strony i bez przepaści. Inne zdjęcie w głównej relacji.

 

Dalej idzie się ogólnie na lewo od grani 'jak puszcza' - szlak, przetykany kilkoma miejscami wspinaczkowymi za ok. I UIAA wydawał się nam intuicyjny, mimo istniejących w sieci dość skomplikowanych opisów drogi.

 

  

 

 

 

Puszcza ilustracyjna.

Jest tak mniej więcej do czasu dojścia do trudności kluczowych, jakieś kilkanaście metrów pod szczytem (choć szczytu stamtąd jeszcze nie widać). Tam na oko droga już nie jest tak oczywista. Na szczęście o ile zapomniało się wydrukować zawczasu topo (jak my), jakaś dobra dusza zostawiła takowe dobrze zalaminowane pod jednym z kamieni, widoczne na tyle, że je dostrzegliśmy. Trudności oceniłbym na jakieś II UIAA być może z jednym miejscem za III. Nie było jednak zbyt strasznie (może przez brak ekspozycji-akurat przyszła chmura), i zejście tamtędy też nie nastręczyło nam problemów. Jeżeli ktoś jednak ma wątpliwości co do własnych umiejętności, w kilku miejscach wiszą tam pętle zjazdowe, można więc wziąć ze sobą linę i trudności w dół pokonać w zjeździe.

 

Wspomniane topo

Na sam szczyt wychodzi się przez eleganckie okno skalne. Naokoło, poza samymi Beartoothami, można rozkoszować się widokiem na okolice Yellowstone. Zejście tą samą drogą.

 

Zejście, przełęcz i Tempest Mountain (3802m) wieńcząca Froze-to-Death Plateau.


Sprzęt:

Na sam atak szczytowy wzięliśmy tylko kaski. W zależności od warunków zasadne może być jednak wzięcie raków i czekana, gdy jest np. wcześniej w sezonie i jest więcej śniegu - do pokonania szczerbiny w grani. Raki i czekan bardzo też polecam, jeśli wchodzimy od strony Avalanche Lake, jest po prostu wygodniej. Wzięcie liny w naszym wypadku byłoby tylko targaniem niepotrzebnych kilogramów, ale gdyby pogoda była niepewna lub ktoś nie byłby pewien swego chwytu na wejściu i zejściu, to można wziąć, razem z kilkoma pętlami i ekspresami.


Drogi alternatywne:

Okazuje się, że mimo iż opisywana droga jest 'normalna', nie jest wcale nominalnie najprostsza. Łatwiejsza, bo 3-go stopnia w skali Johna Muira (na nasze jakieś góra I UIAA), jest droga południowo-zachodnią rampą. Droga zaczyna się w dolinie Sky Top (choć bez problemu można podejść od strony Lowary Lake) i jest to po prostu jedna wielka rampa/żleb ciągnąca się w poprzek góry. Jak jednak można poczytać w komentarzach na summitpost.org (i nie tylko), lokalni przewodnicy odradzają tę drogę ze względu na kruszyznę i zagrożenie spadającymi kamieniami. Nie ma jednak konsensusu, czy to dyskwalifikuje tę drogę - dla niektórych to wystarczający powód, inni jednak wskazują na fakt, że mimo wszystko jest to cena warta zapłacenia w zamian za duży spadek trudności i brak ekspozycji. Osobiście przychylałbym się opinii przewodnickiej, bo (o ile tylko ze względu na umiejętności wybór wchodzi w grę) wolę zagrożenia subiektywne od obiektywnych. Każdy może to jednak rozeznać we własnym sumieniu.

 

Z tego zdjęcia całkiem dobrze widać zarówno grań zachodnią, jak i gorzej (ale dalej się da) południowo-zachodnią rampę. Południowo-zachodnia pseudo-rampa jest tak paskudna, że mój aparat jej nie uchwycił.

Innym jednak zagrożeniem drogi rampą jest to, że można się tam pomylić, istnieją bowiem dwa żleby przecinające równolegle południowo-wschodnią ścianę. Tym drugim też można wejść, ale jest trudniejszy, bardziej kruchy i wyprowadza dalej na zachód od szczytu, w związku z czym czeka nas też kawałek przejścia granią. W skrócie - nie jest rekomendowany praktycznie przez nikogo.

 

Granite Peak, po lewej wschodnia grań (z charakterystyczną przełączką), a po prawej wejście na szczerbinkę w grani, widok I: stromy.

Ciekawymi, choć trudniejszymi alternatywami (trudności 5.4 YDS - powinno być jakieś uczciwe III na nasze) są drogi zachodnią granią, oraz wejście na wprost od północnego wschodu (od Avalanche Lake) na zachodnią szczerbinkę w grani przez strome pole śnieżne (a dalej tąże zachodnią granią). Tu już jednak linę warto mieć, a pokonując zachodnią grań nawet trzeba. Nawet, gdy ktoś czuje się na siłach, by pokonywać bez asekuracji długi, nie całkiem lity, III-kowy wyciąg (który jest do przejścia w obu wariantach), to pokonując zachodnią grań w całości trzeba też zjechać na szczerbinkę w grani (gdzie dochodzi wejście z Avalanche Lake). Według relacji na summitpost.org wejście z niej w kierunku zachodnim to jakieś minimum 5.10 YDS (na nasze VI), więc zejście raczej nie wchodzi w grę.


Po lewej wejście na szczerbinkę w grani, widok II: zdecydowanie lepszy i bardziej połogi, a po prawej Avalanche Lake.

Czego się nauczyliśmy:

Na dzień przed wejściem na Granite Peak, że czasem warto odpuszczać już na etapie planowania, bo chcąc złapać zbyt wiele srok za ogon można nie złapać żadnej. A w dniu szczytowania przede wszystkim tego, żeby dobrze zabezpieczać pozostawione w depozycie rzeczy. Bo, na przykład, mogą się do nich dobrać kozy. A z nimi nie ma żartów, zwłaszcza, jeżeli coś jest zapocone i słone.

Komentarze

Popularne posty