Ortler (3905m), Hintergrat
Kto nie słyszał o Ortlerze?
Przyznam, że na przykład ja, na jakieś pół roku zanim się tam wybraliśmy. Góra, poza osobami żywiej interesującymi się alpinizmem, nie jest u nas zbyt znana. A mogłaby, bo ma swoją sławę - tworzy kawał masywu, przez długie lata był to najwyższy szczyt Austro-Węgier, a ludy niemieckojęzyczne dalej czasem tytułują go 'królem'. Jest to też już jedna z tych gór, na które nie ma 'łatwego' wejścia-najprostsza droga (normalna) ociera się o trudność AD*.
Oczywiście nie jesteśmy zbyt normalni, więc nie wchodziliśmy drogą normalną**. Opisywany tutaj Hintergrat to jedna z kilku grani łączących się na szczycie, łącząca w sobie widowiskowość i (jeszcze jaką-taką) przystępność. Przy okazji ze względu na swą trudność i ekspozycję stanowi ponoć drogę, na której wielu testuje, czy da radę wejść na Matterhorn***.
Warto tu też wspomnieć o historii drogi - można by rzecz, że jest to droga, którą w 1805 roku pierwszy raz Ortler zdobyto w potwierdzony sposób. Pierwsze wejście zostało dokonane rok wcześniej zachodnią ścianą**** przez Josefa Pichlera, Johanna Leitnera i Johanna Klausnera, ale nie uwierzono im na słowo*****. Droga przez Hintergrat jest efektem (udanej) próby potwierdzenia zdobycia szczytu przez Josefa Pichlera wraz z trzema mniej znanymi towarzyszami.
O swoich (wielu i silnych) emocjach dotyczących wejścia nie będę się rozpisywał, można o nich poczytać w głównej relacji o TU.
*Dokładniej PD+/AD-, ale będzie też o tym później.
**Jest tu pewna logiczna nieścisłość-niewchodzenie drogą normalną zdecydowanie świadczy o braku normalności, ale w drugą stronę to oczywiście nie działa. Podobnie jak to, że niewchodzenie drogą pierwszych zdobywców gwarantuje, że nimi nie jesteśmy, ale nie na odwrót.
***Dość duża (4478m) góra na granicy włosko-szwajcarskiej, podobno sławna.
****Ze względu na zagrożenie lawinowe droga nie jest obecnie chodzona.
*****Miano ku temu powody, bo wchodziły w grę pieniądze. Zdobycie góry zarządził sam arcyksiążę Jan Habsburg, a gdy kilka prób spełzło na niczym, wyznaczono za to nagrodę.
****Ze względu na zagrożenie lawinowe droga nie jest obecnie chodzona.
*****Miano ku temu powody, bo wchodziły w grę pieniądze. Zdobycie góry zarządził sam arcyksiążę Jan Habsburg, a gdy kilka prób spełzło na niczym, wyznaczono za to nagrodę.
![]() |
| Jak sama nazwa wskazuje: W-wejście, Z-zejście. |
Trudności: AD (IV UIAA*, śnieg 40 stopni).
*Dokładniej 2 krótkie miejsca IV, kilka III, w większości I-II.
Dla kogo:
Z czystym sumieniem poleciłbym drogę jedynie osobom, które nie tylko mają jakieś doświadczenie zimowotatrzańskie, a najlepiej alpejskie, ale są do tego po kursie taternickim (letni wystarczy). Oczywiście nie jest to konieczne, czego przykładem jesteśmy choćby my, ale zdecydowanie trzeba umieć:
i) poruszać się po lodowcu i stromym śniegu
ii) wspinać się i asekurować* w terenie i otoczeniu różniastym.
Dobra kondycja również zawsze w cenie.
*Choć niekoniecznie na własnej asekuracji (w kluczowych miejscach haków jest dość).
Nasze wrażenia:
Nasze przygotowanie: Nie byliśmy nigdy wcześniej na drodze tej klasy. Obaj* mieliśmy przed wyjazdem na koncie kilka łatwiejszych dróg alpejskich (góra PD+), ponadto przed tym wyjazdem zacząłem wspinać się nieco bardziej regularnie, choć jedynie sportowo. Kondycyjnie przygotowani byliśmy jak trzeba-poprzedni tydzień chodziliśmy po Alpach Ötztalskich.
Rezultat: Wszystko poszło dobrze, ale dostaliśmy mocno w kość. Przede wszystkim psychicznie - pierwszy raz byliśmy tak długo wystawieni na ekspozycję i choć teraz nie byłoby to dla mnie aż takim problemem, to wtedy wymęczyło konkretnie. Umiejętności sprzętowo-wspinaczkowe były, jak się okazało, w miarę wystarczające, choć większe doświadczenie zdecydowanie by się przydało - dla szybkości, spokoju, a w kilku miejscach też dla bezpieczeństwa, co samokrytycznie muszę przyznać.
W każdym razie droga zdecydowanie nie jest dla ludzi z przypadku.
*Tzn ja i mój wspaniały brat, którzy przejścia dokonali.
O górze:
Najwyższy szczyt Tyrolu, byłych Austro-Węgier i drugi najwyższy masyw w Alpach Wschodnich. Góra w swej okolicy (i nie tylko) znana i ceniona jako cel wspinaczkowy.
Z popapranych ciekawostek: podczas I wojny światowej, wobec bliskości granicy z Włochami, Austriacy zdecydowali się obsadzić kilka najwyższych szczytów, w tym Ortlera. Wtargrali tam nawet dwa działa*. Jak, a przede wszystkim: po co - pozostanie dość frapującą zagadką.
*TAK!
Z czystym sumieniem poleciłbym drogę jedynie osobom, które nie tylko mają jakieś doświadczenie zimowotatrzańskie, a najlepiej alpejskie, ale są do tego po kursie taternickim (letni wystarczy). Oczywiście nie jest to konieczne, czego przykładem jesteśmy choćby my, ale zdecydowanie trzeba umieć:
i) poruszać się po lodowcu i stromym śniegu
ii) wspinać się i asekurować* w terenie i otoczeniu różniastym.
Dobra kondycja również zawsze w cenie.
*Choć niekoniecznie na własnej asekuracji (w kluczowych miejscach haków jest dość).
Nasze wrażenia:
Nasze przygotowanie: Nie byliśmy nigdy wcześniej na drodze tej klasy. Obaj* mieliśmy przed wyjazdem na koncie kilka łatwiejszych dróg alpejskich (góra PD+), ponadto przed tym wyjazdem zacząłem wspinać się nieco bardziej regularnie, choć jedynie sportowo. Kondycyjnie przygotowani byliśmy jak trzeba-poprzedni tydzień chodziliśmy po Alpach Ötztalskich.
Rezultat: Wszystko poszło dobrze, ale dostaliśmy mocno w kość. Przede wszystkim psychicznie - pierwszy raz byliśmy tak długo wystawieni na ekspozycję i choć teraz nie byłoby to dla mnie aż takim problemem, to wtedy wymęczyło konkretnie. Umiejętności sprzętowo-wspinaczkowe były, jak się okazało, w miarę wystarczające, choć większe doświadczenie zdecydowanie by się przydało - dla szybkości, spokoju, a w kilku miejscach też dla bezpieczeństwa, co samokrytycznie muszę przyznać.
W każdym razie droga zdecydowanie nie jest dla ludzi z przypadku.
*Tzn ja i mój wspaniały brat, którzy przejścia dokonali.
O górze:
Najwyższy szczyt Tyrolu, byłych Austro-Węgier i drugi najwyższy masyw w Alpach Wschodnich. Góra w swej okolicy (i nie tylko) znana i ceniona jako cel wspinaczkowy.
Z popapranych ciekawostek: podczas I wojny światowej, wobec bliskości granicy z Włochami, Austriacy zdecydowali się obsadzić kilka najwyższych szczytów, w tym Ortlera. Wtargrali tam nawet dwa działa*. Jak, a przede wszystkim: po co - pozostanie dość frapującą zagadką.
*TAK!
Dojście:
Punktem wypadowym na drogę jest schronisko Hintergrathütte na 2661m. Schronisko jest w bardzo malowniczej okolicy, nad stawem, otoczone łąkami i potężnymi szczytami, nadaje się na niezobowiązującą wycieczkę samo w sobie. Z miejscowości Sulden szliśmy do niego nieco ponad dwie godziny wspinając się po zboczach skądinąd również pięknej doliny. Także można przed wspinaczką zażyć torchę sielanki, na przed-ukojenie zmysłów.
Czas wejścia: 16.07.2014
Subiektywna ocena trudności:
Zasadnicze trudności skoncentrowane są na ostatnich 200m przed szczytem. I trochę się tam dzieje: trawers z powietrzem pod stopami, zdobywanie turniczek/spiętrzeń grani, chodzenie tuż przy ostrej grani po stromo opadającym śniegu... Najtrudniejsze (dwa) miejsca są szczęśliwie względnie niedługie i w miarę obite*. Dzięki dość sporej ilości śniegu kilka trudności nas również ominęło. Największym wyzwaniem była jednak ekspozycja, na którą jest się narażonym praktycznie cały czas od początku trudności, tj. od trawersu Signalkopf aż do szczytu.
| Bardzo widokowa ekspozycja na wspomnianym trawersie Signalkopf. |
Wiele źródeł podaje też, że nie należy lekceważyć zejścia (odbywającego się drogą 'normalną'), i możemy się pod tym jedynie podpisać. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że 'przecież teraz już tylko z górki', to droga jest krucha i zawikłana, a zmęczenie całym dniem robi swoje. My w jednym miejscu się pogubiliśmy i choć wyszliśmy z tego cało, był to chyba najniebezpieczniejszy moment całej akcji górskiej.
*Przynajmniej w jakimś sensie, bo są to w większości haki. Z jednej strony nie są zbyt stare i wydają się solidne, z drugiej jednak coraz więcej mówi się, by żadnym nieswoim hakom nie ufać, bo na oko nie da się ocenić ich stanu. Z trzeciej jednak strony, lepsze jakieś haki niż żadne.
Opis drogi z subiektywnym komentarzem:
Ze schroniska idzie się polami śnieżnymi (bądź piargowiskami, jeżeli śniegu jest mało) orograficznie na lewo od głównych spiętrzeń grani. Po drodze jest kilka krótkich i nietrudnych prożków skalnych (I, góra II UIAA, asekuracja zbędna). Na wysokości 3460m wchodzi się na rozległe i dość płaskie pole śnieżne będące ostatnim 'spokojnym' miejscem na drodze.
Polem śnieżnym spokojnie podchodzi się pod turniczkę Signalkopf (3725m). I w tym momencie zaczynają się konkrety. Jest eksponowanie do odwołania.
| Signalkopf od tej 'dobrej' (choć mniej ciekawej) strony. Wejście na drogę na łasze śniegu po lewej. |
Zamiast wchodzić na turniczkę, obchodzi się ją z lewej strony. Na początku (asekuracja ze sporego ringa) schodzi się skośnie w dół trawersem za III, potem już łatwiej po płaskiej, choć bardzo eksponowanej półce. Niektórzy opisują to miejsce jako najtrudniejsze na drodze, choć ciężko mi się do tego odnieść-u nas było tyle śniegu, że poza ostrożnym stawianiem kroków nie musieliśmy się zbytnio przemęczać, trudności były właściwie przykryte.
| Signalkopf od tej 'złej' (choć zdecydowanie ciekawszej i bardziej znanej) strony. |
| Turniczka i kolejka. |
Na szczycie turniczki zmienia się skałę na śnieg, także jeśli ktoś zdjął do komina i turniczki raki (jak my), teraz trzeba je włożyć ponownie. Dalsza grań jest, cóż: wąska, opada na obie strony stromo i nie ma wiele możliwości do asekuracji (zwykle i tak idzie się ten odcinek bez niej). Szybko przechodzi się na drugie pole śnieżne, mające do 40 stopni i (a jakże!) podcięte u dołu, także nie wybaczające błędów. Na polu śnieżnym jak to na polu śnieżnym-wszystko zależy od warunków, u nas było dużo śniegu, więc problemem było raczej kopanie się i nie obawialiśmy się zbytnio poślizgnięcia.
| Grań i pole śnieżne. Takie tam... |
Za polem śnieżnym-kolejna bariera skalna, którą my akurat robiliśmy na dwa wyciągi. Wyciąg pierwszy był raczej prosty (I, może II), ale był dość długi i nie jestem pewien, czy były po drodze jakiekolwiek haki, a i miejsc do założenia pętli jakoś mało. Także jeśli się nie ma jakichś kości/friendów/innego sprzętu tego typu, lepiej mieć dobry chwyt i psychikę. Wyciąg drugi był zdecydowanie krótszy (raptem kilka/kilkanaście metrów), ale i trudniejszy - jest tu drugi 'crux' drogi pod postacią lekko przewieszonej, trochę czujnej buli za IV. Żeby kontrastowi stało się zadość, tutaj haków jest pod dostatkiem. Osobiście bawiłem się tu lepiej niż na pierwszym cruxie, choć to moja osobista preferencja.
| Nie mam zdjęcia trudności, więc wstawiam zdjęcie, jak się bawiliśmy. |
Za opisaną barierą skalną do szczytu jest już rzut beretem, choć to jeszcze nie koniec - po drodze jest kilka krótkich barier/progów skalnych, na których trudności zależą od warunków (topo twierdzi, że może być nawet III, choć przy naszej dużej ilości śniegu raczej tyle nie było), ale uważać trzeba zawsze. Jarek na ten przykład mało się na skale w rakach nie poślizgnął, co zdecydowanie mogło mieć przykre konsekwencje (dalej jest ekspozycja, nikt jej nie odwoływał).
![]() |
| Gdyby ktoś chciał fotopodsumowanie, to proszę. Zdjęcie wykonane na końcu trawersu Signalkopf. |
PS: Gdyby ktoś szukał rysunkowego topo, pewnie nie ma lepszego niż to dostępne tu: https://www.bergsteigen.com/fileadmin/userdaten/import/topos/1870_Topo_a6f8dee7-34ce-4814-93dc-0c949e167e76_ortler_hintergrat_topo.pdf
No i w końcu szczyt. Odwołuję ekspozycję! Ale nie ma się co tak cieszyć (no, może przez chwilę), bo jeszcze jest...
Zejście:
Po przejściu Hintergratu standardowym zejściem jest droga normalna granią Tabaretta. Jest zdecydowanie łatwiejsza (skalnie jest I, góra II, najtrudniejsze miejsca do III+ pokonuje się na zejściu zjazdami, ekspozycja również jest jakby mniejsza), ale dalej niełatwa. Trzeba pamiętać, że oficjalna wycena to PD+/AD-, jest sporo lodowca (czasem stromego), część skalna jest krucha i zagmatwana, a człowiek (w większości przypadków) już nieco zmęczony wejściem na szczyt.
| Szczyt, dodajmy, bardzo malowniczy. |
Zaczyna się przyjemnie-raz łagodniejszym, raz bardziej stromym (czasem ponoć do 40 stopni) zejściem przez lodowiec. Ponoć potrafi być szczeliniasto, choć przy naszych obfitych warunkach śniegowych niewiele ich było widać. Trzeba by też również uważać przy mniejszej widoczności (i mniejszym przedeptaniu szlaku)-droga trochę wije się między opadającymi tu i ówdzie urwiskami. Na 3316m znajduje się schron Lombardi (oczywiście mozna skorzystać w razie potrzeby), z którego standardowo zjeżdża się ok. 20m na lodowiec poniżej. Gdy jest jednak odpowiednio dużo śniegu, można po nim obejść próg po lewej stronie, z czego i my skorzystaliśmy.
| Bärenloch. Miejsce, gdzie nie powinniśmy się zatrzymywać. |
Za schronem mija się po lewej stronie tzw. Niedźwiedzią Norę (Bärenloch). Trudno mi ją nawet opisać, ale z grubsza jest to wielka dziura w lodowcu, z której potrafią się obrywać seraki, nie należy się więc zbyt długo zatrzymywać w pobliżu. Wreszcie koło 3140m schodzi się z lodowca na małą przełączkę, można zdjąć raki i zaczyna się grań skalna.
| Skalna część grani Tabaretta i Payerhütte. Czy widać, jak biegnie droga? Nie? No właśnie! |
Ze względu na swoistą monotonię nie będę się jakoś bardzo rozwodzić nad opisem grani - jak pisałem, nie jest zbyt trudna (I, czasem podobno II, nie czuliśmy potrzeby asekuracji), choć bywa krucha i zagmatwana, trzeba więc być czujnym. Wspomnę tylko kilka punktów: niedaleko od wejścia na grań opada ona stromo uskokiem za III+, który na zejściu się zjeżdża ok. 25m (jest kolucho zjazdowe), z grubsza w połowie drogi jest odcinek z łańcuchami, zaś już bliżej końca mieliśmy osobiście problem orientacyjny, bo wydawało się, że ścieżka urywa się i widać ją dalej za uskokiem, kilkanaście metrów pod nami. Po chwili okazało się, że szlak przewija się przez grań na prawą stronę i na krótkim odcinku 'cofa się' w kierunku szczytu, ale nie było to dobrze oznaczone ani widoczne w inny sposób. W międzyczasie jednak Jarek zdążył zjechać z wątpliwej jakości haków do kruchego żlebu po lewej, skąd udało mu się wytrawersować do szlaku, całe zdarzenie przysporzyło nam jednak dużo stresu. Morał jest taki, że jak szlak ma być (i nie ma być zbyt trudny) to raczej jest, choć czasem trzeba się go naszukać. Za uskokiem zresztą przebieg szlaku też wcale nie był oczywisty, ale jakoś udało się nam go znaleźć.
| Tu się zjeżdża (widok od góry, pewnie bardziej praktyczny w opisie zejścia) |
Odcinek ten kończy się w schronisku Payerhütte (3029m), gdzie można napić się, odpocząć i w zlaeżności od sił i dostępności zakończyć dzień, lub już zwykłym szlakiem turystycznym zejść do Sulden, mijając po drodze jeszcze jedno schronisko (Tabaretta Hütte, 2556m). Zejście stąd zajęło nam koło 2h, ale tempo zejściowe mieliśmy dość dobre, więc standardowo może zająć nieco więcej.
| Widok na Sulden z Payerhütte, w lewym dolnym rogu widoczne Tabaretta Hütte. Gdyby ktoś chciał zobaczyć, czy to daleko. |
PS: Gdyby ktoś szukał rysunkowego topo, pewnie nie ma lepszego niż to dostępne tu: https://www.bergsteigen.com/fileadmin/userdaten/import/topos/1871_Topo_8e0795b9-512c-4b44-aa93-e3ddc5a0dcba_ortler_normalweg_topo.pdf
Sprzęt:
Standardowy zestaw lodowcowy, kilka taśm i ekspresów (4-5). Na wzmocnienie psychiki (i bezpieczeństwa) może się też przydać parę kości/friendów, ale nie jest to sprzęt konieczny.
Drogi alternatywne:
Na Ortlera jest oczywiście wiele dróg, choć większość wymaga solidnego przygotowania alpinistycznego. Z drug 'nieco' trudniejszych wyróżnić da się Hochjochgrat (grań południowa, IV, D-), Marltgrat (grań północno-wschodnia, D) i oczywiście północną ścianę (lód 70-80 stopni, D+). Ponadto na sam Hintergrat można wejść za Signalkopf od lewej strony przez Minigeroderinne (lód 45+ stopni, choć patrząc po źródłach i konieczności przejścia przez poszczeliniony lodowiec, wariant polecany raczej na wiosnę). Zaś z dróg 'przystępnych', to poza opisywanymi tu dwiema (Hintergratem i normalną) na uwagę zasługuje jeszcze Meranerweg, wchodząca na szczyt granią od zachodu, z miejscowości Trafoi. Droga jest co do profilu i trudności bardzo podobna do drogi normalnej, za to dużo mniej zatłoczona, z drugiej jednak strony sporo dłuższa-punktem startowym jest Berglhütte na 2188m.
Czego się nauczyliśmy (czyli subiektywny spis popełnionych głupot, których nie powtarzajcie):
Wycieczka, jako nieco chyba ponad nasze ówczesne doświadczenie, pozwoliła na popełnienie wielu błędów/nieoptymalnych decyzji*, z których można wyciągnąć wiele wniosków:
i) Warto poćwiczyć wspinaczkę w rakach. W łatwiejszym terenie skalnym nie boli, a pozwala zaoszczędzić sporo czasu. Z drugiej strony, jeśli (tak jak tutaj) zachodzi konieczność zdejmowania/zakładania raków po drodze, to zacząłem tu upatrywać dużej przewagi raków (pół)automatycznych nad zwykłymi paskowymi. Zanim nie miałem raków półautomatycznych, nie wiedziałem, że ich zakładanie/zdejmowanie może być tak szybkie!
ii) Zdecydowanie dobrze przed każdą wspinaczkową wycieczką dobrze znać i powtórzyć sposoby i zasady asekuracji w różnych warunkach. Tutaj w kilku miejscach zmarnowałem nieco czasu na myślenie, co tu zrobić, i kilka razy moja asekuracja mogła nie być do końca zgodna ze 'sztuką'.
iii) Powyższy punkt dotyczy też asekuracji lotnej. My jej nie stosowaliśmy na rzecz naprzemiennego chodzenia bez asekuracji i asekuracji na sztywno, ale przez większość drogi (poza miejscami kluczowymi oraz nieasekurowalnymi) można by ją z powodzeniem stosować, zwiększając i szybkość, i bezpieczeństwo.
iv) Być może można było dużo szybciej pomysleć o pozyskaniu wody ze śniegu gdy widać było, że się kończy. Odwodnienie pod koniec zejścia może nie było niebezpieczne, ale na pewno też nie pomogło.
v) Zjazd ze starego haka powinien być ostateczną ostatecznością. W naszym wypadku faktycznie nie mieliśmy innego pomysłu, ale wiedzieliśmy, że aternatywa powinna istnieć i zbyt szybko się poddaliśmy.
vi) Jeżeli się już zjeżdża ze starego haka, należy stanowisko zdublować/potroić/wzmocnić jak tylko można. Zabrakło tego w naszym przypadku i dalej śni mi się to po nocach.
*na szczęście nie zemściły się zbytnio.


Komentarze
Prześlij komentarz