Pusta Dolina Pusta (Klasyczna na Zamarłej VI-, 28.04.2025)
Już myślałem, że w kwietniu nie uda mi się być w Tatrach - a jednak udało się rzutem na taśmę w ostatnich dniach, przy okazji otwierając sezon letni.
Jako że staram się wspinać w miarę możliwości legalnie, nie było większego wyboru co do ściany. Słowacy od kilku lat zamykają Tatry dla wspinaczy od połowy kwietnia do końca maja, zaś w Polsce by nie trafić na resztki zimy pozostaje co prawda kilka propozycji do wyboru, ale chyba jedyną słuszną jest Zamarła Turnia, na której wspinałem się już trzy razy i z każdego razu mam dobre wspomnienia (chociaż to akurat nie dziwi, bo z Tatr zazwyczaj mam dobre wspomnienia).
Partnera też nie trzeba było długo szukać. Jest to Artur - człowiek, który ma pewien talent do pakowania się we wspinaczkowe kłopoty (lub przygody-zależy jak patrzeć), ale poza tym naprawdę złoty człowiek. Od kiedy się poznaliśmy, daje mi z wyprzedzeniem znać, że jedzie w Tatry, a jedzie zwykle na tydzień raz lub dwa razy do roku, przede wszystkim poobcować z naturą, ale też przy okazji się powspinać (może już wspominałem, że często pakując się przy tym w kłopoty?). Jest partner, jest czas, jest pogoda - czego chcieć więcej?
Wspinamy się drogą klasyczną - jak piszą “brzydka, ale warto zrobić”. Faktycznie inne drogi na Zamarłej bywały piękniejsze, ale ta też ma swój urok. Przede wszystkim jednak ma historię - jest to bodaj największe osiągnięcie polskiego taternictwa sprzed I wojny światowej. Idąc tą drogą trzeba przyznać, że mieli wtedy psychikę ze stali. Jeden z kluczowych wyciągów, choć nieprzesadnie trudny, jest też zupełnie nienarzucający się, i jeśli się nie wie, że tam są chwyty i nie jest wcale źle, można by umrzeć ze strachu.. Obecnie droga po obrywie jest niby nieco trudniejsza niż za czasów pierwszych zdobywców, ale zaangażowania mentalnego raczej nie da się porównać.
Drogę przechodzimy sprawnie i zupełnie bez przygód, mimo tradycyjnego Arturowego szczęścia i tego, że trudności bywały miejscami ponad jego siły. Może niespecjalnie szybko nam to poszło, ale też nie spieszyliśmy się zanadto. Jedyna warta odnotowania przygoda odbyła się na zjazdach - przy pierwszym zaklinowała się nam lina, więc miałem wątpliwą przyjemność pierwszy raz ‘w akcji górskiej’ prusikować* na całą długość liny. Generalnie jednak było raczej nudnawo i (również dzięki temu) bardzo przyjemnie.
![]() |
| Feralny zjazd |
| Po robocie |
Na koniec obserwacja dla szukających spokoju - jedźcie w Tatry na wiosnę w poniedziałki! Na drodze Palenica-Pięć Stawów spotkałem nad ranem 3 (!!!) osoby. Wracając wieczorem nieco więcej, ale w porównaniu do tłumów pędzących tam w sezonie i tak były pustki.
*Tzn podchodzić na linie korzystając z węzłów samozaciskowych. Rzecz mozolna i wyczerpująca, ale skuteczna.

Komentarze
Prześlij komentarz