Wspinanie a spinanie (Surdel V, Sprężyna na Kościelcu VI+, 7.06.2025)
Wspinaczkę zaplanowałem na zachodnich ścianach Kościelców, gdzie (ze względu na mało śnieżną zimę) przewidywałem warunki już całkiem letnie. Poza bardzo zacnym i wiecznie niewygadanym partnerem - Darkiem - towarzyszyło mi nieco więcej niż zwykle napięcia, potocznie zwanego spiną. Spina wynikała z tego, że głównym celem tego dnia miała być Sprężyna - droga mimo tego że krótka, to bardzo znana i piękna, ale tak trudnej drogi jeszcze w Tatrach nie prowadziłem.
![]() |
Pod ściany podeszliśmy sprawnie, warunki zgodnie z przewidywaniami były letnie. Na rozgrzewkę poszliśmy na drogę Surdela na Zadnim Kościelcu. Droga jak piszą “krótka, ale konkretna”. Długością rzeczywiście nie powala (nominalnie 3 wyciągi, ale wyszły nam 2 i to nieprzesadnie długie), natomiast faktycznie trochę się na niej dzieje.
![]() |
Po takiej przystawce byłem już nieco bardziej rozluźniony, ale bez przesady. W pewnym napięciu zaczęliśmy iść pod ścianę (już nie-zadniego) Kościelca by zobaczyć, czy Sprężyna czasem nie mokra, i czy można odetchnąć i spokojnie pomyśleć nad planem awaryjnym (było kilka opcji). Zobaczyliśmy jednak, że na naszym celu ktoś się wspina i to na kluczowym wyciągu - zatem trzeba się było jednak spiąć.
![]() |
No nic, prowadzę.
Pierwszy wyciąg to wyciąg ‘dojściowy’, wiedzie jednak przepięknym zacięciem. Wspinanie jest czystą przyjemnością do tego stopnia, że nawet nie czuć trudności (które gdzieniegdzie podobno są).
![]() |
Drugi wyciąg to wyciąg kluczowy. Najpierw idzie się po płycie, gdzie już zaczyna być trudno, ale jeszcze nie tak, jak chwilę później na ciasnym i powietrznym trawersie pod wielkim okapem. Całość widać z dołu, robi to wrażenie i… pisałem może, że trochę się denerwowałem? To tak trochę się denerwowałem. Poszedłem jednak, po czym okazało się, że przeżycia z tego wyciągu wyśpiewał już kiedyś bardzo precyzyjnie Kazik, jedynie dla niepoznaki udając, że śpiewa o jakimś amerykańskim mieście:
“Zabłądziłem po północy na southcie w Chicago
Miałem serce w przełyku, lecz nic mi się nie stało”
Po trawersie napięcie opadło ze mnie zupełnie. Wyluzowany dopingowałem teraz drugiego na linie Darka, który mówił mi kiedyś, że nie przepada za trawersami, ale jednak przeciw planowi wspinaczki na Sprężynie nie protestował, choć wydawało mi się że jest świadom, co go czeka. Darek był jednak bardzo dzielny (ale też kreatywny) i udało mu się nie spaść.
Po odetchnięciu i rytualnym zaplątaniu się we własną linę nastał czas na wyciąg trzeci i ostatni - ‘w nagrodę’, bo był już raczej łatwy, ale dalej piękny. Potem już tylko powietrzne zjazdy (za którymi, jak się okazało, Darek również nie przepadał, ale zniósł to z godnością) i do domu.
Nie mam tym razem jakichś dobrych rad ani przemyśleń. To po prostu dobry dzień w górach był.
![]() |





Komentarze
Prześlij komentarz