Na razie dobra (jak na mnie) passa Tatr co miesiąc trwa.
Po rytualnych turbulencjach co dogadania się z partnerem padło na “ładną i łatwą wycieczkę” (jak głosi internet) na Maszynkę do Mięsa - żleb o sympatycznej nazwie wskazującej, że (między innymi) nie należy tam być w warunkach choć trochę lawinowych. W tym roku lawinowo nie jest zupełnie, co więcej - mamy skądinąd wieści, że są tam jakieś lodospady.
 |
| Maszynka do Mięsa |
Mimo, że przejście żlebu to pewien rarytas i jest weekend, nie było tam nawet specjalnego ruchu. Okazało się, że niemal wszyscy poszli na inną drogę, którą kilka dni wcześniej na lodowych grupach na fb zachwalano jako będącą w warunie dekady. Też oczywiście nad nią myślałem, ale -jak potem przeczytałem- kolejka była jak na Giewont, leciał lód i paru osobom się oberwało. Także znowu wygraliśmy z przeznaczeniem.
 |
| Lodospad pierwszy |
 |
| Ja szukający rytmu |
A sam żleb? Ładny - był niewątpliwie. Łatwy - niby też, choć nieco mniej niż obiecywały internetowe relacje. Jednak co lodospady, to lodospady, może je zawsze wylać nieco inaczej. Tym razem jeden był wylany nieco ‘stromiej’ niż na znalezionych w internecie zdjęciach, a drugi (gdzie ambitnie poszukiwaliśmy trudności - i znaleźliśmy!) był (jakkolwiek to zabrzmi) twardy i śliski (LUDZIE ŚLISKI LÓD BYŁ!). Ale takie refleksje przyszły dopiero potem, bo w trakcie przeżywałem błyskawiczne przejście ze stanu beztroskiego turysty, gdy podchodziliśmy pod lodospad, do walki o życie, gdy nagle sobie człowiek przypomina wszystkie upomnienia w rodzaju ‘wspinanie w lodzie to nie zabawa’, ‘po pierwsze w lodzie nie wolno odpadać’ itp. Po chwili złapałem już rytm i bawiłem się znakomicie, mimo, że partner stwierdził, że jakość lodu była taka sobie i asekuracja przez to dość wątpliwa.
 |
| Lodospad drugi i ja po znalezieniu rytmu |
A propos asekuracji to też się co nieco nauczyłem: żeby zostawić sobie jednak jakieś śruby na koniec lub po prostu mieć ich więcej. Choć nad lodospadami były jakieś skały, niewiele można było w nich założyć. Kończyło się zakładaniem kuriozalnych stanowisk asekuracyjnych, których zdjęć jednak nie udostępnię by nie trafić jako przykład na grupę ‘wspinacz płakał jak z tego asekurował’. Mimo to czuję trochę dumy, że jednak coś z niemal niczego zrobić się udało (i trzymało - sprawdziliśmy!).
 |
| Na wyjściu można się było poczuć alpejsko |
Przygoda wyszła koniec końców i dłuższa, i przyjemniejsza niż się wydawało, no i udowodniliśmy sobie w naszych oczach, że pamiętamy jak się wspina w lodzie. Jak jednak wie każdy wspinacz, prawdziwą próbą taternickiego kunsztu jest powrót znad Morskiego Oka na parking tak, żeby nie zwariować z nudów…
 |
| Zupełnie niezwiązane zdjęcie Młynarza z rana, ale spodobało mi się. |
Komentarze
Prześlij komentarz